Z nagrania spisała Justyna Jaworska, opracował Marek Średniawa

Spotkanie 24 stycznia 2023 r. zainaugurowało weekend Artyści Witkacemu zorganizowany przez Muzeum Historii Katowic i Instytut Witkacego. Stanowiło wydarzenie towarzyszące wystawie Witkacy i inspiracje (zob. w tym numerze Raut w Katowicach i Dwa katowickie weekendy z Witkacym).

Natalia Kruszyna: Obchodzimy dziś 138. urodziny Stanisława Ignacego Witkiewicza, ale niestety także pierwszą rocznicę napaści Rosji na Ukrainę. Wojna dotknęła Witkacego wielokrotnie i bardzo boleśnie. Znalazłam pewien adekwatny fragment jego tekstu

Są chwile dziejowe – jak np. nasza, obecna epoka wojny i spełnienia się marzeń wszelkich narodów i klas uciśnionych – w których nonsensem może się czasami wydać zajmowanie się poważnie obrazami i ich oceną, tym, że publiczność ich nie rozumie, że krytycy nie wiedzą o Czystej Formie, że upada metafizyka, zajmowanie się jakimś zakrętasem w lewym kącie jakiegoś kwadratu, lub stosunkiem ultramaryny do cynobru w innym jakim prostokącie czy nawet elipsie. Ale ostatecznie dlaczego narody tłuką się między sobą i dlaczego naprawdę istnieje walka klas? Czyż tylko chodzi o sam fakt mówienia pewnym językiem jako taki, o kawałek ziemi jako taki, o pełny żołądek jako taki? W ostatecznym rachunku chodzi o wszystkie wyższe duchowe zdobycze ludzkości, a co może być wyższego nad Sztukę i Filozofię. Dobro jest czymś zbyt względnym, aby o nim mówić, a niestety dobro społeczne, jakkolwiek koniecznym jest jego osiągnięcie, idzie przeciw zdobytym już wartościom w tamtych dwóch dziedzinach. […] Na razie chcemy tylko podkreślić to twierdzenie, że w najbardziej potężnych, tragicznych lub wzniosłych chwilach w rozwoju narodów i społeczeństw, nie należy zapominać o Sztuce, bo ze wszystkich przemijających wartości na naszej planecie, ona okazała się najtrwalszą.

I w tej wierze zapraszamy na spotkanie z wyjątkowymi gośćmi.

Marek Średniawa: Pierwsza gościni to artystka średniego pokolenia, bardzo oryginalna twórczyni, Pola Dwurnik, która – oprócz wielu osiągnięć malarskich – ma na koncie komiks, oparty na powieści Witkacego. Jedyne wyjście to projekt z dłuższymi korzeniami. Pola opowie dzisiaj o tym w szczegółach.

Spotkanie poprowadzi Małgosia Vražić, redaktorka naczelna półrocznika „Witkacy!”, polonistka, witkacolożka, nasza ambasadorka w Chorwacji i na Uniwersytecie w Zagrzebiu.

Jest też z nami zdalnie Wojciech Sztaba – człowiek instytucja, jeśli chodzi o Witkacego, autor wielu publikacji, w tym tak kluczowych jak Gra ze sztuką i album Witkacy. Zaginione obrazy i rysunki…, moderator portalu witkacologia.eu, który jest najbogatszym repozytorium wiedzy na temat publikacji i wydarzeń dotyczących Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Małgorzata Vražić: Dobry wieczór! Urodziny Witkiewicza są bardzo ważne dla witkacologów, witkacofilów, wszystkich witkacolubnych. Z tej okazji w wielu instytucjach w Polsce odbywają się przeróżne eventy, wystawy, przedstawienia teatralne. Od 38 lat Teatr im. Witkacego w Zakopanem, z okazji urodzin patrona i swoich, urządza wielką imprezę, która jest świętem Witkacego i okazją do celebrowania sztuki. Również Słupsk obchodzi Urodziny Stasia, organizowane przez Słupski Ośrodek Kultury. Wszystkich: i Słupsk, i Zakopane, pozdrawiamy. Teraz katowicka odsłona urodzin. Wyobraźmy sobie, że jedziemy w pociągu, bo pociągi są takim miejscem, gdzie dzieją się różne dziwne rzeczy. I przykre, i wesołe, i zadziwiające. Dochodzi do różnych rozmów istotnych. Może to być oczywiście szalona witkacowska lokomotywa, która zawiezie nas w rejony Tajemnicy Istnienia. Może to być Orient Express, który kiedyś przejeżdżał przez Zagrzeb. A może to być pociąg z teledysku Lekarz, w wykonaniu Cosmic Parrot, czyli Poli Dwurnik. W tym naszym dziwnym pociągu jedzie również Wojciech Sztaba z odległych krain. Oboje są ludźmi wielokrotnymi. Zajmują się bardzo różnymi dziedzinami. Są artystami i redaktorami, osobami absolutnie wszędobylskimi. Tematem jest oczywiście Jedyne wyjście, komiksowy artbook, narysowany i napisany przez Polę, według scenariusza Pana Wojciecha. Jest bardzo swoistą, jedyną w swoim rodzaju, interpretacją ostatniej powieści Witkacego, z początku lat 30. Witkiewicz stworzył tylko pierwszą część – Przyjaciele. Druga, Dygnitarze, powstawała, ale ślad po niej zaginął. W zasadzie od początku w Jedyne wyjście wpisana była jakaś predestynacja – niektórzy to nazywają pechem, niektórzy nienasyceniem, niedokończeniem. O tym dziś chcemy rozmawiać; ale najpierw o genezie tego pomysłu, roku 1983, paryskiej wystawie Présences polonaises. Co się wtedy wydarzyło?

Wojciech Sztaba: Około 1980 r., Ryszard Stanisławski zwrócił się do mnie z propozycją napisania idei przewodniej, konceptu wystawy Witkacego w Paryżu, w Centrum Pompidou. Wyobraziłem sobie tę wystawę jako medialne wydarzenie, nie muzealną, z dużą ilością opisów przy obrazach, statyczną, tylko właśnie jako pokaz medialny, performatywny. To miałby być dramat sztuki i twórczości, najbliższy, moim zdaniem, jedności w wielości twórczości Witkacego. Teatr w obrazach, rysunkach, fotografiach i dokumentach inscenizowanych jak w teatralnym przedstawieniu. Na wystawę miało się wchodzić z przedpokoju z ubraniem Witkiewicza na wieszaku, z fotografiami, kompozycjami, zbiorami osobliwości i oczywiście z albumami z Firmą Portretową, wraz z regulaminem. Miała być też tam inscenizacja Portretu wielokrotnego, gdzie widzowie mogliby sfotografować się przed lustrami. Teatr reprezentowany byłby instalacją fragmentu dramatu ONI, w której następuje niszczenie obrazów. Zamiast aktorów, występowałyby manekiny. Inne dramaty pojawiłyby się w formie fotosów z dialogami w dymkach, jak w fotopowieści. Oczywiście, trzeba by też przedstawić powieści Witkacego. Zazwyczaj prezentuje się je na wystawach w formie pierwodruków, w gablotkach, lecz ja chciałem powiązać je z jego teatrem. Stąd pomysł komiksu. Zaproponowałem na wykonawcę Edwarda Dwurnika. Odwiedziłem go w jego mieszkaniu w Warszawie i tam też widziałem małą Polę. Dwurnik zgodził się narysować komiks i, jak dowiedziałem się od Poli, zaczął nad nim pracować – w Muzeum Narodowym w Warszawie znajduje się 11 rysunków do tego, niestety niezrealizowanego na wystawie, projektu. Pomysł Poli na komiks jest inny. Może już jej oddam głos?

M. V.: Czy zdradzą Państwo, jak te rysunki wyglądały, jaka była ich stylistyka?

Pola Dwurnik: My też nie wiedzieliśmy o tym. „My” – mam na myśli siebie, mojego męża Daniela i moją mamę Teresę Gierzyńską, czyli Fundację Edwarda Dwurnika. Mój ojciec zmarł w październiku 2018 r. Razem z Danielem zaczynamy archiwizować i kontekstualizować spuściznę taty. Moja mama nie pamiętała, że był taki pomysł i że wydruk scenariusza znajdował się w domu. Okazało się, całkowicie przypadkiem, podczas naszej kwerendy w Muzeum Narodowym w Warszawie, które ma ogromne zbiory prac mojego ojca, że jest tam 11 rysunków, opisanych jako ilustracje do Jedynego wyjścia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Są to typowe dwurnikowskie rysunki z wczesnych lat 80. – antyestetyczne, szybko narysowane, bardzo dynamiczne, z elementami kolażu, stempla. Nie towarzyszą im ani dialogi, ani fragmenty powieści. Nie ma tam dymków z wypowiedziami bohaterów. Podejrzewam, że sytuacja twórcza wyglądała następująco: Teresa czytała na głos scenariusz, który przyniósł Wojtek (znaleźliśmy maszynopis w archiwach później), a tata rysował. Później, jak się domyślamy, pani Irena Jakimowicz, która zgromadziła w Muzeum Narodowym w Warszawie bardzo wiele prac Dwurnika, pozyskała zapewne też i te rysunki. Kiedy je zobaczyłam, już byłam w połowie rysowania powieści graficznej, którą państwu dzisiaj prezentujemy. Mogę stwierdzić z całą pewnością, bardzo dobrze znając tę powieść i scenariusz, że były to dość luźne impresje na temat tej książki. Impresje będące bardzo swobodną interpretacją tego, co tata słyszał. Zatem można uznać, że były to wstępne szkice do tablic, które miały być prezentowane na wystawie Présences polonaises w Centre Pompidou, według scenariusza Sztaby.

M. V.: Na chwileczkę chciałabym wrócić do samej powieści Witkacego. Jedyne wyjście nie jest najłatwiejsze w odbiorze, niedokończone, niedopracowane. Niektórzy badacze traktują je trochę po macoszemu. Samemu Witkacemu bardzo źle się pisało tę powieść. Wiemy, że był wtedy w nienajlepszej formie finansowej i emocjonalnej, zmarła jego ukochana matka, nie mógł nigdzie wydać tekstu, było wiele przeciwności. To też antypowieść, pozbawiona klasycznej narracji. Tematem są dywagacje natury intelektualno-artystycznej, burzliwe dyskusje, akt twórczy itd. Witkacy uważał, że pisze ją jako swój „sobowtór”, więc możemy uznać, że dwaj główni bohaterowie, czyli Marceli i Izydor, są alter ego autora. Chciałam zapytać, najpierw pana Wojciecha, z jakich powodów wziął „na warsztat” akurat Jedyne wyjście?

W. S.: Dla mnie Jedyne wyjście to najciekawsza powieść Witkacego, chociaż nie tak atrakcyjna jak inne. Ta powiastka filozoficzna zawiera właściwie wszystkie główne tematy zaprzątające autora. Dla sztuki jest szczególnie interesująca i istotna, ponieważ mamy tutaj do czynienia z opisem powstawania Czystej Formy i tego, co przez Czystą Formę Witkacy rozumiał. Nie jest to tekst teoretyczny, ale relacja na żywo, zarazem alegoria sztuki i Czystej Formy, przedstawiona przez malarza Marcelego Kiziora-Buciewicza. To rodzaj przesłania w formie zagadki. Co znaczy tytuł? Dlaczego Jedyne wyjście? Skąd się wychodzi, z jakiej sytuacji i dokąd ma się wejść? I co oznacza to zagięcie czasu, w tej futurologicznej powieści, w której Marceli maluje obraz namalowany przez Witkacego już w roku 1921? I dlaczego zabija przyjaciela, i to puginałem? Jakby składając go w ofierze. I czy rzeczywiście go zabija? Witkacy, który uważał, że sztuka, istotne malarstwo się wyczerpało, a i publiczność nie ma już odpowiednich receptorów do odbioru sztuki, napisał tę powieść po to, by zostawić przynajmniej dokument prawdziwej sztuki. Czyli „jedynym wyjściem” dla sztuki byłaby opowieść. Zachowanie sztuki w pamięci, wspomnienie, zapis, a więc właściwie sztuka niemożliwa. To opowieść o tym, co już było i co już się więcej nie pojawi. Jest to wielki dramat w tej alegorii sztuki.

M. V.: W swojej książce, Gra ze sztuką, Pan to podsumował, że skoro się nie da stworzyć, nie da się namalować obrazu, to można go „napisać”.

W. S.: No właśnie!

M. V.: To bardzo ciekawy zabieg – odwracający perspektywę, zbawienny w pewnym sensie.

W. S.: Zamiast namalować obraz, skoro to niemożliwe, można go jednak opisać, albo, jak to zrobiła Pola, narysować. Obrazy paradoksalnie przedstawiają niemożliwość malarstwa, a zarazem, nową jego możliwość. To jest niesłychanie fascynująca historia.

M. V.: Minęło ponad 40 lat od pierwotnego pomysłu stworzenia komiksu. Udało się zrealizować go obecnie dzięki kilku osobom. Dzięki inicjatywie Zofii Machnickiej i Pawła Polita, którzy byli kuratorami, głośnej i tłumnie odwiedzanej w Warszawie, wystawy Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia w Muzeum Narodowym w 2022 r. Rysunki stworzyłaś Ty, Polu. Jak do tego doszło?

P. D.: Wydaje mi się, że to przede wszystkim entuzjazm witkacologów i ich wielka miłość do sztuki – twórczości Witkacego. To ich zasługa. Ja, mój mąż Daniel, Paweł Polit i jego żona Ania, spotkaliśmy się przez przypadek na przyjęciu w Ambasadzie Szwajcarii w Warszawie. Zawsze Pawła bardzo lubiłam i Paweł mnie, a nigdy nie współpracowaliśmy, choć znamy się prawie 20 lat. I od razu świetnie rozumiałam się z jego żoną, która też jest malarką. Jakoś z malarzami zawsze dobrze się dogaduję. Paweł wspomniał o scenariuszu, po czym mi go wysłał jako rodzaj ciekawostki. Wiedział, że też jako historyczka sztuki, zajmuję się spuścizną ojca. Polit powiedział, że ma pomysł. Oczywiście już od dłuższego czasu pracował z Zofią Machnicką nad wspomnianą wystawą. Zaraził tym pomysłem także Zofię. A dalej swój udział miał mój mąż, który również się zapalił do tego pomysłu. To on na początku czytał mi na głos scenariusz. Później słuchałam powieści w formie audiobooka. Szczęśliwie prawie cały Witkacy jest dostępny w Audiotece. Ja się po prostu identyfikuję z Marcelim alias Witkacym jako malarka, jako twórca, jako człowiek wychowany w pracowni malarskiej i absolutnie, choć to pewnie brzmi naiwnie i zabawnie, zgadzam się, że to właśnie malarstwo jest jedną z najwyższych sztuk. Po prostu jestem przekonana o tym, bo tak zostałam wychowana.

W tej powieści jest bardzo wiele różnych wątków. Tam też pojawia się wątek muzyki jako sztuki czystej i dyskusja, której nie ma w scenariuszu, bo scenariusz to esencja książki. Ta powieść mi się strasznie spodobała, nie ukrywam. I szaleństwo Marcelego Kiziora-Buciewicza. Jego szaleństwo i autodestrukcja, poświęcenie się malarstwu i aktowi twórczemu. W tych momentach książka jest całkowicie poważna. W innych fragmentach jest dosyć witkacowska – groteskowa, zabawna, dziwna, szydercza. Mnie się podoba też ten miks, nieoczywistość i ten poważny wymiar, bo ja też podchodzę do malarstwa w istocie śmiertelnie poważnie, choć z przymrużeniem oka na co dzień. Rozumiem Witkacego w jego walce. To ciężka praca – przekonać świat do Czystej Formy. Myślę, że to było i nadal jest bardzo trudne. Tak jak i mnie jest trudno przekonać świat do takiego, a nie innego, malarstwa. Wiecie państwo, aspiracje malarza, czy w ogóle twórcy, są ogromne zawsze i one zawsze przekraczają widzialne horyzonty. Tak musi być, żeby artysta był w stanie stworzyć coś niezwykłego. Musi być absolutnie przekonany do swojej racji, musi być nią lekko opętany.

Wojtek tak napisał scenariusz, że to Marceli staje się głównym bohaterem. Izydora trochę „przywróciłam”, w sensie wizualnym, kiedy powieść się zaczyna. Najpierw jest jakby zarysowanie scenografii czy scenerii całej tej historii. To jest ta dystopijna przestrzeń, rządzona przez partię PZP. Następnie pojawia się Izydor – jak w powieści – wraca po orgii, która się odbyła w noc po jego ślubie z Rustalką Ideyko. W powieści znajduje się w tym miejscu jego monolog wewnętrzny, nieobecny w scenariuszu. Do komiksu wprowadziłam Izydora tak, jak się wprowadza postać w filmie – wizualnie, bez słów. Ale też musimy pamiętać, że scenariusz zakładał stworzenie pojedynczych dużych tablic, a nie książki. Dodałam zatem niektóre „klatki”, aby stworzyć ciągłość narracji. No i oczywiście, obaj bohaterowie mają rysy Witkacego.

M. V.: Miałam też o to spytać, bo wiem, że tworzyłaś ten komiks na iPadzie.

P. D.: Tak, na tablecie, na iPadzie. Rysowałam rysikiem, zmieniając narzędzia – używałam różnych „piórek” i cyfrowego ołówka.

M. V.: Rozumiem zatem, że nie było ci łatwo dostosować się do gotowej wizji?

P. D.: Na początku trochę się wahałam, zastanawiałam się, czy rysunki udźwignęły taki materiał. Ostatecznie zdecydował Witkacy i jego geniusz, a także geniusz i praca Wojtka. Sama powieść – nagrana z pasją przez Michała Breitenwalda – całkowicie mnie wciągnęła, śnił mi się Izydor i jego rozważania, śnił mi się Marceli i jego nienasycenie formą. Postanowiłam nie nawiązywać do kreski i stylistyki taty. Nie dziwię się, że nie stworzył plansz zaplanowanych przez Wojtka. Kilkakrotnie proponowano mu narysowanie komiksów. To się nigdy nie udawało, bo on po prostu nie pracował w ten sposób – ze scenariuszem, dialogami, fabułą rozbitą na kolejne rysunki. Ja zaś zrobiłam kilkanaście rysunkowych narracji, krótszych, składających się z kilku rysunków lub dłuższych – z kilkudziesięciu. Czy to było trudne? Sama praca i zrobienie tej książki była bardzo trudna, także dlatego, że mieliśmy limit budżetu i liczby stron. I tak ją przekroczyłam, zdaje się, o 16 czy 18 stron, ale był też termin – chcieliśmy zdążyć z wydaniem książki w trakcie wystawy Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia. Współwydawcą, obok Muzeum Narodowego w Warszawie, jest Krupa Gallery, która mnie reprezentuje na rynku sztuki i jest mecenasem moich projektów. Dzięki ich wsparciu to się powiodło. Zgodzili się na przekroczenie budżetu drukarskiego.

Bardzo istotnym, ale szalenie trudnym, elementem mojej pracy było opracowanie warstwy tekstowej komiksu. Każde słowo napisałam rysikiem na tablecie. Wymyśliłam i opracowałam krój pisma, z poszerzoną wyraźną literą „e”. Słowo „nie” jest dla mnie słowem-kluczem do Jedynego wyjścia, to „E” jest takie przemożne i głośne. Ono dominuje już w samym tytule – „jEdynE wyjściE”. Niezgoda, gniew, sprzeciw wobec świata wokoło zawierają się w słowie „NIE”, powtarzanym w powieści przez Marcelego. Bardzo mi się to podoba.

Natomiast wygląd bohaterów wymyśliłam bardzo szybko. Pojawili się przed moimi oczami w trakcie pierwszych lektur scenariusza. Daniel czytał go w kółko, po północy, gdy nasze dziecko już spało, a ja szkicowałam poszczególne postacie. Później musiałam dopracować całość, wszystkie detale i to już szło powoli, dzień po dniu, ale to była wielka przyjemność.

M. V.: Gdyby ktoś miał niedosyt, scenariusz można znaleźć na stronie witkacologia.eu. Kiedy już jesteśmy, że tak powiem, na samym żywym mięsie, to chciałam zapytać o postaci kobiece. Wiem, że były dla Ciebie ważne, ich stworzenie, zaprojektowanie – nie wiem, jak to nazwać właściwie. Co od siebie wprowadziłaś, zmieniłaś?

P. D.: Konflikt filozofa z malarzem ma jeszcze inną odsłonę. Chodzi o miłość albo wręcz poczucie, nie chcę powiedzieć posiadania, ale bycia w związku z tą samą kobietą, ponieważ wieloletnia kochanka i muza Marcelego Kiziora-Buciewicza jest obecnie – „od wczoraj”, mówiąc językiem powieści – żoną Izydora Smogorzewicza-Wędziejewskiego. To Rustalka Ideyko. Cały ten psychologicznie zagmatwany trójkąt miał źródło w życiu Witkacego, bo chodziło o Janinę Turowską, później Leszczyńską. Wiedziałam o tym, kusiło mnie, aby Rustalka wyglądała jak Leszczyńska, ale uznałam, że nie może tak być, dlatego że to jednak nie jest o Janinie. To nie jest Inka, lecz postać fikcyjna. Zatem ze znanych nam portretów i fotografii Inki pozostały korale na szyi Rustalki, a ja zgodnie z pierwszym odruchem poszłam w stronę czysto komiksową, stosując uproszczenie i idealizację. Rustalka to postać przerysowana, niczym z gry komputerowej. Izydor i Marceli są po prostu podobni do Witkacego, są jego, niemalże realistycznymi, portretami. A ponieważ Rustalka jest katoliczką wierzącą, co jest bardzo mocno w tej książce podkreślone i co chce zniszczyć Izydor, i nawrócić ją na jakąkolwiek inną, racjonalistyczną religię bądź wiarę, to narysowałam krzyże w jej rzęsach i włosach. Postanowiłam subtelnie nawiązać do mojego ojca, który w latach 80., malował krzyże wyrastające ludziom z głów. Poza tym żyjemy w epoce Lady Gagi, jej niesamowitych makijaży i niemalże teatralnych kostiumów. Na co dzień stronię od popkultury, ale od czasu do czasu śledzę jej niektórych przedstawicieli i przedstawicielki. Pomyślałam, że budując postacie kobiece w Jedynym wyjściu, mogę pozwolić sobie na elementy wybujałej stylistyki autorki Poker Face. W komiksie będzie to jak najbardziej na miejscu. Zatem druga postać kobieca, równie ważna moim zdaniem, aczkolwiek niewymieniona na początku, także ma niezwykły makijaż. To kochanka i muza, czy bardziej opiekunka Marcelego, Suffretka Nunberg. Jej oczy są ozdobione ogromnymi łzami. To nawiązanie do jej imienia, pochodzącego od słowa „cierpieć” [w języku francuskim]. Mam nadzieję, że dalecy jesteśmy od posądzania mnie o to, że z kobiet zrobiłam laleczki, a z mężczyzn pełnokrwiste postaci. Myślę, że to się nie stało i że mogę sobie pozwolić na takie właśnie, nawiązujące do estrady, przestylizowanie. Niemniej Izydor ma na czole litery „IP” – Istnienie Poszczególne – jak zmarszczkę. Ma też tatuaż, który można dostrzec lub nie – „W”, z sygnatury Witkacego. Marceli też ma tatuaże. Oczywiście pojawia się również smartfon. W ten sposób chciałam tę powieść przenieść do naszych czasów. Generalnie bardzo chciałam poświęcić więcej miejsca bohaterkom, ale się bałam, że przekroczę liczbę stron, a tym samym budżet.

M. V.: Wydobycie Rustalki z tła jest jak najbardziej uzasadnione. Zarówno Rustalka, jak Marceli i Izydor, reprezentują trzy ginące – według Witkacego – wartości. Rustalka reprezentuje religię, której już nie ma, zużyła się, Izydor – filozofię, a Marceli – malarstwo. Ona jest tutaj kimś równoprawnym, nie jest tylko  żoną „przy zupie pomidorowej”. Postaci Witkacego, same w sobie, czy to z dramatów, czy z powieści są wyraźne aż do granic możliwości. Powiedziałaś, że w ogóle jego bohaterowie są tacy komiksowi. Tutaj pole do działania mieliście państwo ogromne. Zostając przy kwestiach formalnych, zapytam o kolory w Waszym Jedynym wyjściu. W malarstwie Witkacego i jego teorii sztuki kolor jest niezwykle ważny. Obraz malowany przez Marcelego na pewno byłby wielobarwny. Dlaczego komiks jest czarno-biały? Skąd pomarańcz i zieleń okładki?

P. D.: Mogę powiedzieć szczerze?

M. V.: Tak! Prawie szczerze [śmiech].

P. D.: Kolorowy komiks zająłby dwa lata, a wystawa za chwilę miała być otwarta.

M. V.: Czyli proza życia?

P. D.: Może nie dwa lata, ale na pewno trwałoby to kilkanaście miesięcy. Nie podjęłabym się rysowania kolorowej powieści tego typu, w tak krótkim czasie.

M. V.: Myślałam, że to taka gra wizualna, że może chodziło o to, że Samozapępiające się gnębity, malowane przez Marcelego, nawiązują do płótna Witkiewicza o podobnym tytule, czyli do Gnębienia pępitów z 1921 r. Znamy je tylko z czarno-białej fotografii. A kolory okładki?

P. D.: Moj pierwszy pomysł nawiązywał do – nie wiem, czy Wojtek o tym wie – okładki pierwszego wydania Jedynego wyjścia z 1968 r., czyli był różowo-zielony. Zofia Machnicka i Paweł Polit uważali, że różowy niespecjalnie pasuje, zasugerowali zieleń i pomarańcz. Na pięknym autoportrecie [z 1913 r.] Witkacy ma lekko zieloną poświatę na twarzy, jest w części na zielonym i na ceglastym tle. Sfotografowałam ten obraz na wystawie, potem odtworzyłam tę kolorystykę w moim urządzeniu – na „palecie”. Zielono-oliwkowy i ceglasto-pomarańczowy są dość oddalone od siebie, niemalże przeciwstawne i w bezpośrednim zestawieniu wzmagają dynamikę wizerunku. Kontrast między tymi barwami, ich rywalizacja na okładce, walka o uwagę osoby, która bierze książkę do ręki – odzwierciedlają konflikt miedzy Marcelim i Izydorem. Marceli to pomarańcz, Izydor – zieleń.

M. V.: Te kontrastujące kolory – biały, czarny, pomarańczowy i zielony – odzwierciedlają też konflikty między bohaterami.

P. D.: Pomarańcz zaraz po otwarciu książki, żeby wiadomo było, że chodzi o pełną napięć i erupcji zawartość.

M. V.: Czy myślicie, że Witkacy byłby zadowolony, że jego powieść przerodziła się właśnie w komiks? W jego czasach ta forma dopiero zdobywała popularność. Pierwsza polska seria komiksowa, Przygody szalonego Grzesia, to rok 1919. Witkacy był bardzo otwarty na eksperymenty, m.in. z popkulturą. Jakby to mógł odczuć? Jak Wam się wydaje, bo nie ma go tu z nami – tylko duchem gdzieś?

P. D.: Na pewno jest! Wojtku, jako witkacolog, powiedz – ja się mogę domyślać tylko jako malarka.

W. S.: Przede wszystkim, bardzo się ucieszyłem, że Pola podjęła się tej pracy. W jej twórczości jest wiele metafor i opowieści. Wiedziałem też, że ma duże doświadczenie w przekładaniu tekstu na obraz. Uważałem, że jej rysunek, jej sposób obrazowej narracji, nadaje się do ilustracji Jedynego wyjścia. Czy Witkacy by się z tego komiksu ucieszył, czy nie, tego nie wiem – ale wiem, jakie wrażenie zrobił na mnie, dla którego sztuka Witkacego jest istotna. Już w grudniu 2021 r. zobaczyłem pierwszy szkic Poli i od razu wiedziałem – co potwierdziły kolejne projekty i gotowa książka – że znalazła ona sposób na tę powieść. Utrafiła w ton Witkacowskiej narracji – groteski i patosu, weszła w Jedyne wyjście i, co było z pewnością najtrudniejsze, wczuła się w malarstwo Marcelego. Rysowała jego obraz, który stał się jej obrazem. Na jednym z rysunków maluje ramię w ramię z Marcelim, w wirtualnym fikcyjnym świecie. I co ważne – ten komiks jest nadal książką o Jedynym wyjściu Witkacego. To nie jest dowolna interpretacja, jakie czasem spotykamy w realizacjach filmowych czy teatralnych. W obrazowej interpretacji Poli Dwurnik Jedyne wyjście pozostaje powieścią Jedyne wyjście, zachowuje jej istotę. Trzyma się tekstu i w sensie dzisiejszej recepcji jest, powiedziałbym, jego wzbogaceniem. Proponuje inną lekturę: w obrazach z innymi akcentami. Myślę, że może byłoby to bliskie Witkacemu.

M. V.: Kiedy oglądałam Wasz komiks, zastanawiałam się, jak go czytać? Czy to próba domknięcia tej niedokończonej powieści? Czy raczej coś zupełnie osobnego?

W. S.: Na czym polega ta inna lektura? Pytaniem istotnym, takim papierkiem lakmusowym, byłoby: czy ten komiks wnosi coś nowego do naszej dzisiejszej recepcji tej powieści? Czy pojawia się coś w obrazach, co w słowach nie jest tak łatwe do przekazania? Wydaje mi się, że tak. Do tego należy atmosfera komiksu, jego forma, charakter rysunku oraz poszczególne wizualne narracje, które ujawniają symboliczny, metaforyczny, alegoryczny wymiar tej powieści. Ta inna lektura jest szczególnie inspirująca w scenie malowania obrazu. Malarski teatr Marcelego to celebracja rytuału, w którym obraz rodzi się i umiera. Marceli, jakby kapłan sztuki, składa w ofierze przyjaciela na ołtarzu ostatniego malarstwa. Ofiarą jest więc filozofia w postaci Izydora, który pojęciami chce z kolei zniszczyć religijność Rustalki. Jego filozofia kręci się w kółko, pozbawiona energii, wygodnie uprawiana w rodzinnym gniazdku. Natomiast Marceli to szaman w wyniszczającym transie. Suffretka mówi: on jest w transie permanentnym, on nie wie, co się dzieje. Dla sztuki poświęca siebie, zażywa święty narkotyk, zmieszany z wódką, aby wejść w inny świat, w kontakt z kosmosem. Można o nim powiedzieć, że to tragarz kosmicznej siły. Ta twórcza energia przedstawiona jest w obrazach Poli bardzo sugestywnie. Pokazuje, jak poprzez obraz zostaje odkryty świat wydobywający się z chaosu. W jednym z rysunków eksplozja koncentrycznych form bardzo przypomina rozetę w średniowiecznych katedrach. Sztuka to misterium, a obraz jest świadectwem i objawieniem tajemnicy, czy też odrodzeniem zapomnianego mitu. Witkacy pisze o sobie histrion, aktor, a jednocześnie dokumentalista, opowiadający, jak w tym misterium rodzi się obraz. Wyobraźnia Witkacego jest zanurzona w „prazupie mitów stworzenia”. Pojęcie „prazupy” pojawiło się w latach 20. zeszłego wieku – pierwotny, kosmiczny bulion. I ta zupa, w której się wszystko gotuje, wiruje, dzieli, łączy, rodzi, kopuluje, pojawia się w opowieści Poli. To zupa pomidorowa na talerzach Rustalki i Izydora, ten groteskowy przekręt ma w komiksie swoje pendant – na sąsiedniej stronie bulgocze „prazupa” pełna dziwnych stworów. Jedyne wyjście to rodzaj kosmicznej tragikomedii z mitycznymi postaciami. Na końcu tego misterium Marceli wychodzi z pracowni jak cień, nie wiadomo dokąd, gdzieś może poza czas. To jest świetnie ujęte w komiksie. Co będzie dalej? Nie wiadomo. Zabiera ze sobą fiolkę kokainy i szkicownik, czyli pomysły na obrazy, a więc jeszcze nie pożegnał się całkiem ze sztuką. Komiks Poli pokazuje to, co jest w książce Witkacego, i co przez akcenty w obrazach jeszcze wyraźniej dochodzi do głosu.

M. V.: Dziękuję. Jeszcze mam kilka pytań w zanadrzu. Polu, w przeszłości jednym ze źródeł twojej inspiracji była opera Georga Friedricha Händla Alcina. Znalazłaś tam odpowiedzi na pewne pytania, powstał wtedy cykl Ogród Apolonii, bardzo osobisty i charakterny. A co inspiruje Cię w Witkacym? Czy u niego też znajdujesz odpowiedzi na swoje dylematy? To też kolejne pytanie do Pana Wojciecha, który od lat zajmuje się Witkacym i sam też jest artystą. Co w Witkacym daje artystom powera?

P. D.: Myślę, że brak wątpliwości i wahań. Nawet, jeżeli były, to nie ma po nich śladu. To jest ta pewność słuszności aktu twórczego, bycia artystą. Uważam, że nie można być artystą, jeżeli ma się wątpliwości co do zasadności tej decyzji. Wówczas należy się wycofać. Nigdy nie miałam wątpliwości co do mojego wyboru, mojej drogi i nic w moim życiu nie jest tak pewnego jak to, że najpiękniejszym, spełniającym mnie osobiście jako człowieka i najsensowniejszym działaniem jest tworzenie.

Niedawno skończyłam lekturę Nienasycenia, a teraz czytam Czesława Miłosza Zniewolony umysł, którego pierwsza część jest rodzajem interpretacji Nienasycenia, a tego nie wiedziałam. W powieściach Witkacego jest ta pewność wyboru drogi. Podobnie w rysunkach, obrazach, sztukach teatralnych, w każdym słowie, fotografii. Ta pewność, ta moc, myślę, jest inspirująca, zapładniająca, stymulująca wielu twórców. Nawet nie wiedzą dlaczego, ale to właśnie ta energia i tajemnica, tak silna, że rezonuje, istnieje i działa. Być może będzie aktywna po wsze czasy. Nie wszyscy twórcy mają coś takiego. Vincent van Gogh to też miał. Czuję to u innych artystów, dla których to był prawdziwy sens istnienia – tej chwilki, którą mamy.

Przy Händlu była inna sytuacja. Alcina jest rozwinięciem szóstej pieśni z Orlanda szalonego, poematu rycerskiego z XVI w. Ludovica Ariosta. Alcyna – w polskim tłumaczeniu – jest czarownicą, która zamienia byłych partnerów i innych wrogów w zwierzęta, rośliny, kamienie i potoki. Ja to zrobiłam z moimi byłymi. Namalowałam obrazy i w ten sposób poradziłam sobie z przeszłością, mówiąc w dużym skrócie. Było ich ośmiu. Myślę, że osiem zwierząt to już jest bardzo dużo. Namalowałam też przyszłość – obraz, na którym był wymarzony ogród Alcyny-Apolonii, czyli takie wyjście w przyszłość, a w nim wielkiego nosorożca oraz setki innych zwierząt. Potem okazało się, że nosorożcem jest mój mąż. Naprawdę jest podobny do nosorożca! A ten obraz namalowałam wiele lat temu. Nosorożec w realu jest bardzo intensywny, materialny, ciężki, ogromny. Kiedy się stanie naprzeciw nosorożca, to lepiej uciekać.

Opowiedziałam tę historię z Händlem i Orlandem szalonym Ariosta dlatego, że to była po prostu postać, która dostarczyła alegorycznego gestu, który bardzo wiele dylematów zamknął i dopowiedział, dylematów, które były otwarte i nie znajdowałam na nie języka ani pomysłu. Natomiast Witkacy inspiruje inaczej, na wielu poziomach, z których – w trakcie pochłaniania go – człowiek sobie nawet nie zdaje sprawy. Obawiam się, że będę, przez wiele lat, pod jego narkotycznym działaniem.

M. V.: Jak my wszyscy, którzy się nim raz zajęliśmy i już nie możemy uwolnić. To jest mission impossible – uwolnić się od Witkacego. Naprawdę, to jest wspaniałe i straszne czasami. Wróćmy do Pana Wojciecha. Wiadomo, Witkacy to jest kopalnia – bardzo wielu motywów, wątków, narracji. Czy Pana inspiracje Witkacym jakoś ewoluują?

W. S.: Ciągle do Witkacego wracam. I nie mogę się z tego wiru witkacowskiego wydobyć. Czasem bym chciał, a się nie da. Czy w obrazach, czy w powieściach i dramatach, ciągle coś nowego odkrywam. Coraz mniej są to sprawy związane z teorią, a coraz bardziej z przyjemnością przebywania z jego sztuką. Jego sztuki teatralne to z jednej strony coś w rodzaju XVIII-wiecznych obrazów conversation pieces, na których rozgadane towarzystwo prowadzi wysoce intelektualne rozmowy, z drugiej strony te scenki zanurzone są w niesamowitych obrazach, pełnych tego, co można nazwać możliwością metafizycznego odczucia. Pola to bardzo trafnie opisała z punktu widzenia artystki, która zajmuje się Witkacym. Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na sam komiks, na to, jak wyrafinowanie jest skonstruowany, i jak mocne są jego obrazy. Wspominam je tak, jak wspomina się sceny z filmu, które sobie opowiadamy po wyjściu z kina: pamiętasz ten moment, a pamiętasz tamten? W tej książce jest wiele takich momentów, dla mnie istotnych, kluczowych, całą listę można by ułożyć. Wszyscy, którzy ten komiks uważnie oglądali, na pewno je pamiętają.

M. V.: Nie możemy też wszystkiego zdradzić, coś dla czytelników, oglądaczy i podglądaczy musimy zostawić. Choć może jest coś, co jeszcze w naszej rozmowie nie wybrzmiało?

P. D.: Zawsze się zastanawiam, czy o tym mówić, zwłaszcza na spotkaniach z czytelni(cz)kami, ponieważ w powieści i w scenariuszu jest dosyć oczywiste. Wiecie, że na końcu, w pracowni malarskiej, Izydor zostaje ugodzony puginałem przez Marcelego, w tym najważniejszym momencie powieści. Bardzo się cieszę, że tak bardzo mi się udało to wszystko narysować – że to ofiara z przyjaciela, którą on niejako składa pod obrazem, jak na ołtarzu, ołtarzu sztuki, broniąc malarstwa. Ja też rozumiem to tak, że Witkacy zabija Witkacego. W rzeczywistości Witkacy przestał malować, czym się chwali na samym początku, co również Wojtek wydobył. W przedmowie, choć to fragment powieści czy rodzaj manifestu, jest to napisane. Jednocześnie jest zapowiedź, że to Marceli zginie. Tymczasem, to właśnie on wbija puginał w Izydora. Ponieważ jest wyraźnie napisane, że to on opuszcza scenę po zbrodni, narysowałam to zgodnie ze scenariuszem i książką, ale chciałam zaznaczyć, że postać, która na końcu, skulona leży pod głównym dziełem, które powstało na początku książki, to jest jednak Marceli. Chciałam zrobić klamrę, że to  ta sama osoba albo przynajmniej ta sama dusza. Chciałam to narysować wprost, żebyśmy widzieli tę ofiarę i ten moment szaleństwa, przemocy, oczywiście kokaina w tle i tak dalej. Tak naprawdę nie wiemy, co się stało. To jest tajemnica. Wtedy koniec odsyła nas do początku i możemy przeczytać jeszcze raz – może inaczej. Chciałam też powiedzieć, że tak jak mówił Wojtek, to nie jest jasna, rozwiązana i rozpisana zero-jedynkowo, biało-czarna, historia domknięta, tylko bardzo otwarta. Ta powieść nie ma jej domykać. Wręcz chciałabym, żeby ktoś, może Wojtek, napisał ciąg dalszy, Dygnitarzy. Może byś napisał? Ty jesteś właściwą osobą!

M. V.: Czy mamy rozumieć, że to następny Wasz wspólny projekt?

P. D.: Pomyśl Wojtku, niekoniecznie o powieści graficznej, a o kontynuacji tekstu.

W. S.: Jedyne wyjście jest niekończącą się historią. Kiedy zaczynamy powieść opowiadać, wtedy tworzymy nową historię, a jeszcze inną, kiedy narysujemy do niej obrazki.

À propos Marcelego leżącego pod obrazem, to jest to jeden z moich ulubionych momentów, niejednoznaczny i świetnie rozwiązany. Takich właśnie historii, o związaniu artysty z dziełem, jest w tym komiksie bardzo dużo.

M. V.: Na koniec przywołam cytat z twojej książki, Polu, Girl on Canvas. Dziewczyna na płótnie. Napisałaś tam: „mam nadzieję, że malarstwo znów nas połączy”. Mam nadzieję, że i Witkacy tak samo – dlatego zapraszam do kupna tego wspaniałego komiksu, do oglądania wystaw i czytania Witkacego, ponieważ, trawestując nieco ostanie zdanie Jedynego wyjścia: wszystko wejdzie wtedy w ten sposób w zupełnie inną fazę, zupełnie inny wymiar. Słowem, wszystko zależy od was.

Podpisy

Wojciech Sztaba. Fot. K. Damar.

Pola Dwurnik z Małgorzatą Vražić na katowickiej promocji komiksu, 2023. Fot. N. Kruszyna.

Podziel się z innymi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *