O dawnych rytuałach, magicznych obrzędach i wierzeniach ludowych Słowian Staś Witkiewicz wiedział nie tylko z baśni, dziecięcych lektur, czy choćby Mickiewiczowskich ballad, ale przede wszystkim od rodziców Żmudzinów i chrzestnego ojca, którym był najsłynniejszy podhalański gawędziarz, Jan Gąsienica Krzeptowski, zwany Sabałą. Autor Gyubala Wahazara spędził przecież młodość w Zakopanem. Kilkakrotnie wyjeżdżał na wakacje do litewskich Syłgudyszek, majątku wujostwa Jałowieckich.
Folwarki tamtejsze – m.in. Powierzyńcie, uwiecznione w dramacie W małym dworku – przylegały do pradawnej Puszczy Łabonarskiej, poprzetykanej bagnistymi torfowiskami, leśnymi jeziorkami, świętymi górami i głazami, kurhanami, kręgami kopczysk i mogił, pozostałościami grodzisk średniowiecznych, a nawet neolitycznych. Pośród puszczańskich ostępów miejscowi nieraz słyszeli wycie psich leśnych, stworów upiornych, o długiej, zielonej sierści, śladów niezostawiających, które niejednego konia, a podobno i człowieka rozszarpały.
Przez długie lata chrześcijaństwo szło tu w parze z zachowaniem dawnych obrządków pogańskich, a święta katolickie w sposób przedziwny stopiły się pojęciowo z dawnymi uroczystościami poświęconymi bogom i boginiom litewskim […]. Dziwny to był kraj ta Łabonarszczyzna, kraj na poły pogrążony w legendzie, na poły w jawie, kraj cichy, leśny, w którym człowiek tracił świadomość czasu i rzeczywistości.
W wierzeniach ludowych wielką rolę odgrywały zawsze pogranicza, gdzie spotykały się światy lub żywioły, miejsca zamieszkane lub odwiedzane przez demony, dusze pokutujące i diabły. Jak kowala uważano za poskramiacza ognia, tak młynarza podejrzewano o konszachty ze złem, ponieważ w jego zawód wpisane było okiełznanie wiatru lub wody. W wielu wsiach przez wieki młynarze bywali jedynymi osobami – prócz duchownych – którzy potrafili czytać i pisać. Jako „uczeni”, zamożni i najczęściej zamieszkali na uboczu, częściej padali ofiarą zawiści i podejrzliwości włościan, zwłaszcza jeśli pod jakimś względem stanowili konkurencję lub zagrożenie dla miejscowej władzy kościelnej. Jednym z najsłynniejszych przykładów utraty życia przez dociekliwość i niezależność myśli był Domenico Scandella z Montereale, znany jako Menocchio, stracony za herezję przez trybunał inkwizycyjny w 1599 r. Młynarz ten głosił publicznie, że stworzenie świata wyglądało jak fermentacja wielkiego pierwotnego sera, w którym – na kształt robaków – pojawili się aniołowie i człowiek. Jego teorię znał z pewnością autor Mątwy, który ustami Hyrkana stwierdził: „Reszta to miazga – ser dla robaków. Our society is as rotten as a cheese. Kto to powiedział, że nasze społeczeństwo jest tak zgniłe jak ser?”.
Nic też dziwnego, że koło młyńskie stało się metaforą życia, a profesja młynarzy uległa silnej stereotypizacji. Przypisywano im – oprócz zarzutów przyziemnych, czyli ukrywania zboża i głodzenia chłopów – tzw. złe oko, moc zamawiania ludzi, zaklinania, rzucania i zdejmowania uroków, wykorzystywania do pracy niebezpiecznych wodników – demonów, którym jeszcze na początku XX w. składano ofiary ze zwierząt. Zaprzedanie duszy przez młynarza mogło owocować zatrudnieniem przez diabła płanetników do poruszania skrzydłami wiatraka. Wierzono, że nieszczęśnicy zaklęci przez młynarzy, dla których czas niejako w miejscu przestawał płynąć, po wschodzie słońca natychmiast czernieli i umierali.
W staropolskich legendach i piosenkach woda spadająca z łopatek młyńskiego koła jakby wspak, wbrew nurtowi, miała silne właściwości magiczne – cofała czas, powstrzymywała lub cofała proces starzenia, zapewniała dozgonną miłość kochanków, przywracała urodę i zdrowie, miała też moc odczyniania uroków. Gdy w młynie pojawiały się czarownice (lub czarownicy), wykorzystywały wodę, by poznać przyszłe wydarzenia lub wyrządzić komuś nieodwracalną krzywdę. Wypowiadając magiczne formuły, rzucały na koło młyńskie czyjąś noszoną koszulę lub inną rzecz używaną przez ofiarę. Do słynnych literackich scen przy kole młyńskim należą wróżby miłosne i krwawe przepowiednie ze spienionej wody – wiedźmy Horpyny z Czarciego Jaru w Ogniem i mieczem Henryka Sienkiewicza, czy młynarza-czarownika, „diabelskiego kuma” w powieści Książę Srebrny Aleksego K. Tołstoja (Knjaz Sieriebrianyj, 1863) .
Ci młynarze, którzy uniknęli złej sławy, a zyskali szacunek w okolicy, często stawali się szeptunami, podobnie jak mężczyźni parający się na wsi innymi nierolniczymi zajęciami: leśnicy, bartnicy, kowale, grabarze, muzykanci itp. Niektórym przypisywano moc poskramiania żywiołów, np. chronienia przed powodzią, a także wykrywania kradzieży. Mówiono, że tajemna wiedza i nadprzyrodzone zdolności w rodzinach młynarskich mogły być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Motyw młyna i młynarza-czarownika zawierał zazwyczaj silny pierwiastek destrukcyjny, odzwierciedlenie ludowego postrzegania czasu jako mocy niszczącej. Wyobraźnia łatwiej wywoływała w niepiśmiennych ludziach lęki i uprzedzenia niż radość z produkcji mąki. Dlatego „znaczenie koła młyńskiego bliższe jest niszczącym żarnom aniżeli kołu fortuny”. Koła młyńskie były w kulturze ludowej tak silnie związane z czarami, nadprzyrodzonymi mocami czy „zwykłymi” diabłami, że dały nazwę podobnie skonstruowanym karuzelom – diabelskim młynom.
Młyny i związane z nimi wierzenia, a także powstałe na ich kanwie podania ludowe i bajki, dawały inspirację wielu pisarzom i poetom. W bardzo popularnej na początku XX w. baśni dramatycznej Zaczarowane koło Lucjana Rydla (1899) młynarka Maryna osacza nieodwzajemnionym uczuciem młynarczyka Jaśka, morduje męża i popada w obłęd. Magiczny sztafaż obejmuje tu m.in. zaklęcia, bicie zatopionych dzwonów, śpiew topielic, przybycie czartów i przepowiednie leśnego dziada w zaczarowanej puszczy. Praca żaren i koła młyńskiego kojarzy się z czarami i zapomnieniem również Panu Młodemu w Weselu Stanisława Wyspiańskiego (1901) – postaci, której pierwowzorem, jak wiadomo, był Rydel. Muzyka wprowadzająca w trans weselników miele się „jak na żarnach”:
niech się miele jak młyn wodny
w noc miesięczną, w czas pogodny;
szumiejąca, niech się snuje,
a niech w dźwiękach się nie kończy,
choćby usnąć w tańcowaniu
przy mieleniu, przy hukaniu,
w zapomnieniu, w kołysaniu;
światy czarów – czar za światem! –
jestem wtedy wszystkim bratem.
Narrator opowiadania Modlitwa Jerzego Żuławskiego (1901) wspomina nadzwyczajny – w oczach dziecka – urok starego, drewnianego młyna, pełnego tajemniczych zakamarków i skrytek, zniszczonego przez powódź. Podkpiwa jednocześnie z młynarskiego toposu i jego nieodzownych elementów: „W każdym starym młynie musi być młynarz czarownik i mieć trzy córki, z których dwie złe, a jedna dobra…”. Motyw koła młyńskiego pojawia się w dramacie Uciekła mi przepióreczka Stefana Żeromskiego (1924), w melancholijnej sentencji Doroty Smugoniowej: „Po cóż pan przychodził na tę tu smutną, pustą wieś, gdzie się nic nie dzieje, gdzie się życie pospolite jak młyńskie koło obraca?”.
Jarosław Iwaszkiewicz aż trzykrotnie umieścił młyn w tytułach swych egzystencjalistycznych opowiadań. To Młyn nad Utratą (1936), Młyn nad Lutynią (1946) i Młyn nad Kamionną (1950); dużo wcześniej, w Sandomierzu (1926) ujawnił już swe przeświadczenie o unicestwiającej roli czasu w nastrojowej metaforze: „Wszystko przemiele młyn czasu, zmieniając dnie mijane na błękitny popiół”. Byłaby to bardzo złagodzona wersja stanowiska Novalisa, zdaniem którego „natura, o ile ją znamy, pozostaje strasznym młynem śmierci: wszędzie monstrualna przemiana, nierozerwalny łańcuch wirów, królestwo żarłoczności”. Zafascynowany średniowieczem prekursor niemieckiego romantyzmu twierdził z sarkazmem, że to wiedza zdeprecjonowała:
nieskończoną twórczą muzykę wszechświata […] do jednostajnego stukotu ogromnego młyna, napędzanego strumieniem przypadków i pływającego na nim, młyna samego w sobie, bez budowniczego i młynarza, właściwie prawdziwego perpetuum mobile, młyna mielącego tylko siebie .
Bardziej nierzeczywisty i przerażający wydaje się młyn w groteskowo-metafizycznym opowiadaniu Sławomira Mrożka, We młynie, we młynie, mój dobry panie…, żeglujący cicho w „zaprzestrzenność i zaprzyszłość”. Problematyka utworu – płynność tożsamości, niedookreślenie granicy między życiem a śmiercią – przypomina nam o dylematach bohaterów Witkacowskich dramatów, choćby Metafizyki dwugłowego cielęcia, Szewców czy analizowanego tu Gyubala Wahazara. Jednym z pierwszych czytelników i komentatorem parabolicznego tekstu Mrożka był Jan Błoński:
[…] młyn jest miejscem, gdzie – najdosłowniej – przypływają osobliwe postacie i zdarzenia. Jest zaś nim dlatego, że zatrudnił bohatera. On bowiem tylko miał nietutejszą przeszłość, umiejscowioną w „górze rzeki” czasu. I ta przeszłość jawi mu się w postaci... topielców, spływających do śluzy jak do portu.
Sam autor przyznał w liście do Błońskiego, że postać żywego trupa, który ostatecznie staje się flisakiem spławiającym własne zwłoki, można interpretować jako kogoś, „kto utracił [kontakt] z Witkiewiczowską «tajemnicą» i wyrusza w podróż, w nadziei odnalezienia”.
We współczesnej prozie polskiej podobne asocjacje środkami realizmu magicznego ujawnia choćby Olga Tokarczuk – przecież metaforą czasu, losu i przeznaczenia w powieści Prawiek i inne czasy (1996) jest młyn wodny rodziny Niebieskich, a serce grzybni znajduje się w mrocznym, nawiedzonym lesie Wodenica (młyn w języku chorwackim to vodenica). Dorota Utracka w znakomitym studium chronotopii w prozie Tokarczuk rozpoznaje przerwę w pracy młyna jako symbol cywilizacyjnej katastrofy, przełomu er kosmicznych:
Mitologiczne źródła uzasadniają również koncepcję MŁYNA – ŚWIATA widzianego jako model Kosmosu. […] Mit o młynie kosmicznym – Młynie Świata może być wreszcie podstawą do rozważań o analogii między ruchomym kamieniem młyńskim a kopułą nieba, obracającą się wokół Gwiazdy Porannej, zaś obrót sklepienia niebieskiego ma oczywisty związek z czasem w sensie kosmogonicznym, mitycznym, z czasem cyklicznym, powtarzającym się (rytm narodzin i śmierci; budowania i rozpadu), a także w konsekwencji z zagadnieniem przeznaczenia i nieuchronności losu (motyw napędzanego KOŁA CZASU – KOŁA FORTUNY). Ten kierunek odczytania obrazu młyna każe nam zanalizować powtarzającą się w Prawieku… figurę młyna zatrzymanego w swym ruchu, co odpowiada mitycznemu motywowi wykradzenia i rozbicia młyna. […] Figura ta powtarza się w powieści zawsze w momentach historycznych przełomów, zaznaczających się w losach Prawieku i jego mieszkańców.
W taki też sposób motyw młyna-świata wykorzystał Lech Majewski w filmie Młyn i krzyż (2011), wyjątkowej adaptacji obrazu Droga Krzyżowa – Procesja na kalwarię Pietera Bruegla Starszego (1564). Młynarz, ucieleśnienie Boga, ruchem ręki zatrzymuje pracę koła młyńskiego, ustanawiając kosmiczny bezruch i bezczas – zawiesza nie tylko wszelkie gospodarskie czynności, ale i wykonywanie wyroków, ziemskich i biblijnych, grzebanie żywcem heretyczki i ukrzyżowanie.
Dlatego „młyn musi iść”. Czas – jako idea, wymiar rzeczywistości, oblicze wszelkiego ruchu, nudy i przemijania – jest fundamentem i jednym z najistotniejszych tematów nieeuklidesowego dramatu Gyubal Wahazar czyli na przełęczach BEZSENSU. Wspomniana w podtytule nieeuklidesowość utworu musi implikować stwierdzenie, że czas nie płynie w nim ani jednostajnie, ani wszędzie jednakowo. To wynika z fizycznej teorii czasu, czyli teorii względności Alberta Einsteina, o której rozprawiają drugoplanowe postaci. Baby i ojciec Unguenty chwalą się też znajomością geometrii różniczkowej Carla Gaussa i właściwości tensorów, a tłum skanduje na cześć transformacji układów. To powinno u czytelników i widzów budzić skojarzenia z fizyką relatywistyczną, w której czas i przestrzeń są nie tylko nierozłączne, ale nawet mogą przekształcać się w siebie nawzajem.
Czas dominuje w warstwie leksykalnej dramatu – słowo „godzina” pada 9 razy, mówi się też o kwadransie, dniach, tygodniach, miesiącach, roku, latach, wiekach, Nieskończoności. Podstawa słowotwórcza -czas- pojawia się 28-krotnie, -czeka- aż 45-krotnie, w odmienianych „czekać”, „poczekalnia”, „przeczekać” itd. „Poczekalnia” to pierwsze słowo didaskaliów pierwszego aktu. Akcję sztuki otwiera dojmujące, tematyzowane oczekiwanie. Tytułowy Gyubal zostaje nazwany wprost „bożkiem wiecznego oczekiwania”. Zbyt wolny upływ czasu staje się przyczyną frustracji poddanych dyktatora. Pierwszym działaniem, które widzimy na scenie, powinno być spojrzenie I Pana w Cylindrze na zegarek.
W pierwszym akcie uwalany mąką młynarz, 50-letni Mikołaj Kwibuzda, wpada kopnięty przez dyktatora, dźwigając ogromny worek mąki. Upada, a z pękniętego worka wysypuje się jego urobek. Wraz z rozwojem akcji młynarz nabiera pewności siebie; poinstruowany przez Fletrycego, zaczyna traktować Wahazara arogancko, poufale i brutalnie. Uderza go pięścią w kark, potem w głowę, grozi połamaniem gnatów. Wykazuje się odwagą, wręcz brawurą, do której nikt inny dotąd się nie posunął. Rozkazuje Gyubalowi, by przeczytał i podpisał podanie Starego Robotnika. Powód? „Młyn musi iść”. Wypowiada to swoiste zaklęcie dwukrotnie, dodając: „Ja czasu ni mam na twoje fanaberyje!!”.
Magiczne asocjacje wywołują również wypowiedzi innych osób dramatu. Unguenty, kapłan perpendykularystów, odprawia rytualne obrzędy. W wierszowanej apostrofie, naśladując język biblijny, zwraca się do „wiernych wyznawców”, wymienia rośliny o właściwościach magicznych, wzywa mary – senne zjawy, duchy zmarłych – i wieszczki, które potrafią przepowiadać przyszłość:
Edredony i Edeny,
Maki, bratki i werbeny
Zamieniają kwiaty w puch
I w otchłaniach zamarł ruch. […]
Wielokrotnie a samotnie,
W czarnych głębiach pustych ech
Dopełniłem pełnej czary.
Wstańcie, wszystkie wieszczki, mary,
Oto trup – oto trup...
Weź, jak z ptaszka piórka skub.
Nie tylko w słowiańskich praktykach magicznych mak zwiększa zdolność przewidywania przyszłości. Zawarte w mleku makowym opium pozwala bowiem od wieków przekraczać brzegi Lete, granicę życia i śmierci. Kwiaty maku miały przecież wyrosnąć na śladach krwi Jezusa. Podobne właściwości ma roślina, którą w starożytnym Egipcie nazywano łzami Izydy – to wzniecająca miłość werbena. Przez tysiąclecia ludzie używali ususzonych kwiatów lub dymu z niej, by wróżyć lub okadzać domy, co miało neutralizować złe moce, klątwy i złorzeczenia. Napar z werbeny służył celtyckim druidom do obmywania ołtarzy i chorych. Powietrze w słowiańskich świątyniach – tak jak wnętrze kryjówki Zolimy w pniu pradawnego dębu w Nietocie Tadeusza Micińskiego – wypełnione jest oczyszczającą wonią tego ziela. Z kolei bratek, fiołek trójbarwny, bywał stosowany do produkcji miłosnych eliksirów, a w medycynie ludowej także do leczenia bezsenności. Byłyby to ciekawe tropy dla dramatologów, gdyby sam Unguenty nie dystansował się od swych obrządków, nazywając je po chwili „przeżytkami zamaskowanej Prawdy”.
Do dużych problemów w interpretacji postaci Kwibuzdy przyznał się Grzegorz Sinko, z którym pół wieku temu swoje przekłady dramatów konsultował wielokrotnie Daniel Gerould:
Nikt, jak się zdaje (z włączeniem podpisanego) nie umiał tu udzielić tłumaczowi rady. Trudno jest mianowicie określić, co właściwie w tym nazwisku konotuje jego widoczną krzepką chłopskość i zarazem nieco wyższą (organistowsko-ekonomsko-młynarską) rangę społeczną. Asocjacje nasuwają się z Kapustą (kumem Karpiela z Młynarza i jego córki Domnika ), z Maćkiem Bzdurą (z czasopisma „Rola”), z łacińskim celownikiem i narzędnikiem liczby mnogiej od zaimka quidam (quibusdam), z rzeczywistymi nazwiskami […].
Literaturoznawca Jerzy Roman Krzyżanowski, syn słynnego Juliana, uznał nazwisko młynarza za niestosowne [!], skontrastowane z imieniem [?] i przez to rzekomo wywołujące efekt komiczny, podobnie jak personalia wdowca-rogacza Dyapanazego Nibka z W małym dworku . Niezbadane są, zaiste, wyroki profesorów.
Badacze nie zwrócili dotąd uwagi na magiczny motyw młynarza w Gyubalu Wahazarze. Niemiecka slawistka Brigitte Schultze, podobnie jak Sinko, skupiwszy się na konotacjach socjologicznych, przypisała Kwibuździe wyłącznie racjonalne pobudki:
Specyficzne pokrewieństwo między młynarzem Kwibuzdą a Gyubalem Wahazarem zaznaczone jest w ten sposób, że młynarz może bezkarnie ubliżać dyktatorowi słowem („tykanie”, obrzucanie wyzwiskami), a także dopuszczać się wobec niego rękoczynów (bicie po głowie i karku). Kwibuzda reprezentuje zresztą inną odmianą chama niż Gyubal Wahazar: dyktator po chwilach słabości musi nadymać się władzą, by osiągnąć na powrót wielkość, Kwibuzda zaś poprzestaje na swoim fizycznym wyglądzie. Ma na uwadze tylko pragmatyczne cele swego zawodu i trzyma się z daleka od fanatycznej rywalizacji pozostałych poddanych o względy dyktatora.
Gdyby Sinko podążył był tropem łacińskiego zaimka, być może dotarłby do Soplicowa. Słowo quibusdam („niektórym”, „niektórymi”) wypowiada bowiem Gerwazy – grożąc Scyzorykiem Woźnemu i próbując wymusić ogłoszenie „Intromisyją Hrabi do zamku, do dworu Sopliców” itd., „Słowem cum gais, boris et graniciebus / Kmetonibus, scultetis et omnibus rebus / Et quibusdam aliis”. To próbka parodii prawniczej łaciny zawarta w Panu Tadeuszu. Złośliwy komentator dopowie w tym miejscu, że łatwiej byłoby wymienić to, czego w naszej narodowej epopei nie ma. Znajdziemy w niej oczywiście też upersonifikowany opis młyna, któremu Adam Mickiewicz przypisał: starość (dowodzi jej mech obrastający czoło młyna), gwałtowną gestykulację (wykręcanie wkoło palczastą pięścią), krzykliwość i porywczość (bełkotanie gróźb, zagłuszanie rozmowy miłosnej stawów). Spadająca warstwami woda połyskuje w blasku księżyca, jak gdyby od „zaklętego złota” wrzucanego do strumienia przez Świteziankę.
Czy Witkacy mógł skądś wprost zaczerpnąć imię i nazwisko krewkiego młynarza? Zważywszy na wymyślność tego językowego łamańca, wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne. Czy także we wspomnianej już, łacińskiej formie, w żadnym wcześniejszym tekście ta zbitka Nicolai quibusdam nie występuje.
Otóż… i tak, i nie. Na polecenie papieża Innocentego IX padewski teolog, Antonio Possevino, opracował refutację niektórych tekstów Jeana Bodina, Philippe’a de Mornaya i Niccola Machiavellego, niezgodnych z naukami Rzymu, i opublikował zarzuty w dziele Iudicium, De Nuae militis Galli, Ioannis Bodini, Philippi Mornaei & Nicolai Machiavelli quibusdam scriptis… (Rzym 1592, Lion 1593). W tytule pojawia się zatem zarówno Mikołaj, jak i quibusdam, tyle że rozdzielone nazwiskiem autora słynnego Księcia.
Uczony i elokwentny Possevino był wpływowym legatem papieskim, wyjątkowo zagorzałym krytykiem makiawelizmu. Uważał, że Machiavellemu, którego dzieła znał jednak tylko pośrednio, „obce są wszelkie uczucia ludzkie, a zwłaszcza humanizm czy litość. W sprawach wiary był on całkowitym ateistą, w dziedzinie zaś polityki można go jedynie porównać z wyznawcami Mahometa”. Possevino przekonał króla Stefana Batorego do podpisania rozejmu w Jamie Zapolskim, kończącego wojny inflanckie z Iwanem Groźnym. W ten sposób jezuita zaważył na losach Rzeczypospolitej. Jan Matejko uczynił go centralną postacią obrazu Batory pod Pskowem. Nad patetycznym przedstawieniem Possevina pochylił się nie kto inny, jak Stanisław Witkiewicz ojciec:
Co to za potęga ten Jezuita! Po prostu dreszcz przejmuje przed tą tajemniczą siłą, przed tą niezbadaną głębią myśli, przed tą zaciekłością kamiennie spokojną i upartą, przed tym fatalistycznym ciążeniem jego woli nad wszystkim, co się dokoła niego dzieje, i nad wszystkim, co ogarnia jego myśl bezdenna. Ten czarny, tak skromnie ubrany mnich, który ledwie porusza dłonią, patrzy gdzieś w swój cel daleki, dla którego łamie i niszczy energię takiego ducha jak Batory, takiego rozumu jak Zamoyski, takiego państwa jak Polska, która przed tym nieruchomym czarnym mnichem cofa się, jak wezbrany burzą ocean przed nienaruszalnym spokojem skalistego lądu. Czym są dla niego Batory, Polska, Moskwa? Tylko liczbami równania, tylko ogniwami syllogizmu, który w jego głowie się ułożył, Matejko skrystalizował w tej postaci to fantastyczne prawie wyobrażenie o wszechmocy Jezuitów, z jakim ludzie o nich myślą .
To zaledwie fragment charakterystyki, która do dziś bywa uważana za jedną z najbardziej sugestywnych w polskiej historii sztuki. Według Marii Poprzęckiej stanowi ona prawdziwy słowny ekwiwalent malarskiego pierwowzoru.
Czy Kwibuzda wziął imię od Machiavellego? Być może to jedna z asocjacji, które chciał wywołać u czytelników Witkacy. O Mickiewiczu, twórcy Konrada Wallenroda, mówi się, że był – obok Maurycego Mochnackiego – czołowym polskim makiawelistą wśród romantyków. Machiavellim interesowali się niemal wszyscy, jego biografię i korespondencję studiowali od wieków politycy, filozofowie i literaci, choćby Aleksander Wat. W Gyubalu Wahazarze – choć działania protagonistów tej sztuki, Wahazara, Morbidetta, Unguentego, czy Rypmanna, śmiało możemy określić makiawelicznymi – Witkacy nie wspomina florentczyka, za to w Szewcach do „makiawelizmu wyższej sorty” w imię całej ludzkości Sajetan Tempe namawia prokuratora Scurvy’ego.
Gdy Kwibuzda zjawia się w czwartym akcie jako strażnik, pomocnik bożka czasu, Wahazara, powinien być odziany w czerwony kostium z żółtą gwiazdą na brzuchu i olbrzymią żółtą bermycę, czyli wysoką, futrzaną czapę. Teatralni widzowie mogliby w tym momencie pochwycić w myślach chmarę skojarzeń – z diabłem, z gwardzistami brytyjskimi, grenadierami Napoleona, z malarskimi wizerunkami św. Mikołaja z Miry i Bari, patrona młynarzy, zaanektowanego przez kulturę masową, lub św. Mikołaja z Tolentino, patrona dusz oczekujących w Czyśćcu, przedstawianego na obrazach w habicie z gwiazdą na piersiach lub brzuchu.
Krótka dygresja: nie da się wykluczyć, że to właśnie zwłoki Kwibuzdy wyławia jako pierwsze ze strumienia i skrycie zakopuje Mrożkowski bohater We młynie, we młynie, mój dobry panie… W topielcu – starszym, postawnym mężczyźnie – rozpoznaje bowiem dawnego właściciela młyna, który w przedakcji porzucił swą profesję dla kariery politycznej – „stał się dostojną osobą, marszałkiem czy nawet kimś więcej”. Gdy próbuje wyciągnąć trupa na powierzchnię, chwyta za złotą gwiazdę, która odrywa się od ubrania – gwiazda ta służy później jako lusterko i staje się jedyną materialną pamiątką po młynarzu.
Jak autor Guybala Wahazara mógł sobie wyobrażać młyn, w którym mieszkał i pracował Kwibuzda? Czy Staś Witkiewicz oglądał w swych młodzieńczych latach obrazy lub fotografie przedstawiające młyny wodne? Czy może w Syłgudyszkach lub Zakopanem słuchał opowieści o starych młynach, w których widywano chochliki i złe duchy? Z jego ciotką Anielą Jałowiecką przyjaźnił się w Petersburgu jeden z najświetniejszych polskich pejzażystów, zafascynowany żywiołami natury, Ferdynand Ruszczyc:
Długo opowiadała mi pani Jałowiecka o swoim bracie (St. Witkiewiczu), pokazała mi fotografię z jego obrazu (Wiatr podhalski) – ile tam nastroju – i fotografie ze stylowych budynków zakopiańskich. Z panną Adą mówiliśmy o Litwie, o zimie na wsi, o ciszy wiejskiej i jej uroku... .
Ruszczyc poznał Witkiewicza osobiście, zrobił na nim wrażenie swymi malarskimi transformacjami skondensowanych wrażeń, dynamiką ujęć ruchu i demonizowaniem sił przyrody. Chwalił też olejne pejzaże Stasia, o czym dumny ojciec donosił w listach swej siostrze Marii. Szeroko komentowanymi, wielkoformatowymi dziełami Ruszczyca były m.in. dwie kompozycje, Młyn zimą (1898 i 1902) oraz Młyn nocą (inne tytuły: Młyn, Wieczór wiosenny, Nad upustem, 1898). Pierwszy obraz nabył słynny kolekcjoner, mecenas artystów, przemysłowiec Sawwa Timofiejewicz Morozow, drugi trafił do Galerii Arcyksiążęcej żywieckich Habsburgów. Nie trzeba jednak było Ruszczyca, by Staś zetknął się w sztuce z motywem młyna. W 1877 r. jego ojciec namalował Młynek, czyli młyn wodny, który znajdował się w Poszawszu – do 1864 r. majątku Witkiewiczów. W ich rodzinie kultywowano pamięć o litewskich korzeniach i utraconych dworach na Żmudzi.
W dziejach Krakowa, który Stanisław Ignacy poznał dobrze w trakcie kilkuletniej nauki w Akademii Sztuk Pięknych, zapisał się średniowieczny młynarz Mikołaj Gierlak, który przed 1327 r. własnym sumptem przekierował wody Rudawy do miasta i nad tą rzeką wybudował kilka młynów. Pożar młynów Dolnych przy ul. Krupniczej stał się przyczyną zniszczenia znacznej części Krakowa 18 lipca 1850 r. Do XIX w. niemal każdą wiosną Rudawa zalewała zaniedbane Błonia. Pośród rozlewisk zwanych Niecieczą – będących podobnie jak cuchnąca i zamulona Stara Wisła wylęgarniami bakterii – tworzyły się wysepki, na które wywożono ludzi zarażonych cholerą. Największe epidemie szalały w Galicji w latach 1836, 1849, 1855, 1866 i 1873, a zatem okolice Rudawy kojarzyły się całym pokoleniom z odorem, zarazą, cholerycznymi mogiłami i utratą bliskich. Witkiewicz junior w czasach studenckich był świadkiem osuszania tych bagien i grzęzawisk – w 1908 r. powstał deptak i przepusty odprowadzające wodę z Błoń; w latach 1907–1910 przekopano nowe (obecne) koryto ostatniego odcinka Rudawy i zasypano stare, ciągnące się wzdłuż ulicy Retoryka, rozebrano też zabytkowy młyn wodny Norbertanek na Zwierzyńcu. Jak zauważył Tomasz Węcławowicz, krakowskim adresem, który posłużył jako część scenerii powieści Jedyne wyjście, jest:
stary młyn na ulicy Dolnych Młynów, w którym mieszkał przyjaciel Izydora, Marceli, oraz ulica Dajwór, gdzie mieszkała jego kochanka o wielce znaczącym nazwisku Suffretka Nunberg. Młyn ów był całkowicie realny, pokaźny, murowany i aż do schyłku lat trzydziestych stał na rogu ulicy Krupniczej i Dolnych Młynów. Po zasypaniu tzw. młynówki rzeczki Rudawy około 1915 roku, był bezużyteczny i opuszczony. Witkacy, mieszkając u Żeleńskich na ul. Krupniczej, niemal widział go z okna, a na pewno wielokrotnie przechodził obok, kierując się do ulicy Retoryka. Powieściowy, demoniczny Marceli miał tam pracownię malarską. Był twórcą „wściekle” awangardowym, więc należy go traktować również jako alter ego autora.
Witkacy nawiązał romans z Zofią Żeleńską prawdopodobnie jesienią 1920 r., a zatem Gyubal Wahazar, ukończony w czerwcu 1921 r., musiał powstawać m.in. przy ul. Krupniczej. W kolejnych latach podczas pobytów w „zagwazdranym mieście K”, by dotrzeć do willi Kossaków, artysta musiał wielokrotnie mijać pobliski ogromny młyn, a także przemierzać na całej długości ulicę Retoryka. Jej nazwę przywołuje zresztą 6 razy (nie kilkanaście, jak pisze Węcławowicz) w drugiej części Nienasycenia.
Wróćmy na koniec do Gyubala… Chwilę po zamordowaniu Wahazara przez Morbidetta Ojciec Unguenty, siadając na stopniach tronu, mówi o Kwibuździe, że jest kimś zupełnie prostym i nieznanym, ale jednocześnie kimś w sam raz do towarzystwa na ten moment. Prosi go o podanie mu ręki w chwili słabości. Młynarz błyskawicznie awansuje w politycznej hierarchii, stając u boku sędziwego przywódcy sekty i niemal natychmiast uzurpator Unguenty ogłasza się Wahazarem II. W finale dramatu niewzruszony Kwibuzda zniewala piękną, „aniołkowatą” Donnę Scabrosę, całuje ją – przy akompaniamencie śmiechu zgromadzonej wokół, morderczej tłuszczy – i ze stoickim spokojem przepowiada przyszłość. Spośród tylu mężczyzn to młynarz podsumowuje utwór – wie, że do każdych nowych realiów ludzie przywykną. Spogląda na dzieje ludzkości niczym Sajetan – Wieczny Tułacz w Szewcach. Kolejne eksperymenty medyczne, gwałty, przewroty polityczne i inne pozornie wstrząsające zmiany to nic takiego – czas będzie płynął nadal. „Zmienią się, przystosują, dopasują się, zrobi się im jeszcze jakieś nowe iniekcje. Już tam dla nich pan Rypmann wymyśli nową sztukę” – u stóp pustego tronu wydaje wyrok pozornie zwyczajny rzemieślnik.