„Piękny […] jak przypadkowe spotkanie na stole prosektoryjnym maszyny do szycia i parasola” – to bodaj najpopularniejsza fraza dotycząca surrealizmu. Pochodzący z Pieśni Maldorora Comte’a de Lautréamonta (1869) fragment opisu przystojnego młodzieńca stał się obrazowym, lecz często nazbyt wygodnym, wytrychem używanym do szybkiego otwarcia bogatego skarbca skomplikowanych i zróżnicowanych idei jednego z najpłodniejszych nurtów sztuki XX w. Ale jak lepiej określić spotkanie na półkach magazynu Muzeum Historii Katowic (MHK), pod moją opieką, prac Stanisława Ignacego Witkiewicza oraz Hansa Bellmera? Któż bowiem pamięta, że Witkacy w Katowicach bywał, a Hans Bellmer spędził tu swoją młodość. W realnym świecie artyści nie mieli okazji się spotkać, ani zapewne nie wiedzieli o swoim istnieniu – choć było to możliwe. W świecie idei zaś, mimo iż nie podążali tymi samymi drogami, to jednak czasem ich ścieżki krzyżowały się lub biegły równolegle. Ale zacznijmy od początku.

Kiedy na kresach pruskiego królestwa, 13 marca 1902 r. w wielopiętrowej kamienicy w centrum Katowic, rodził się Hans Herman Adolf Wilhelm, pierworodny syn inżyniera Hansa Bellmera, na kresach cesarstwa austro-węgierskiego, w drewnianej chałupie Ślimaka, siedemnastoletni już Staś, jedyny syn malarza Stanisława Witkiewicza przeżywał sukces pierwszej publicznej prezentacji swoich pejzaży w Zakopanem, pisał młodzieńcze teksty filozoficzne i zaczynał przygotowania do egzaminów maturalnych. Nie darmo wspominam tu także ojców obu artystów, gdyż ich osobowości i metody wychowawcze zaciążyły nad sztuką i życiem synów. Obaj chcieli kształtować potomków na swój obraz i podobieństwo.

Kamienica urodzenia

Ojciec Bellmera krótko po ukończeniu studiów inżynierskich, jeszcze pod koniec XIX w., przyjechał do Katowic. Młode miasto, rozwijając się niezwykle dynamicznie, stwarzało znakomite możliwości ambitnym i pracowitym przyjezdnym. Powstawały tu nie tylko nowe huty i kopalnie, ale także elektrownie, fabryki chemiczne, sieci kolejowe i tramwajowe, wodociągi i kanalizacje; budowano nowe drogi, domy, szkoły, świątynie, teatry, kina, szpitale itp. Wszędzie potrzebowano fachowców. Najwcześniejszy odnaleziony do tej pory dokument, świadczący o więzach Bellmerów z Katowicami, to branżowa gazeta pod nazwą „Stahl und Eisen” – „Stal i Żelazo. Czasopismo niemieckiego przemysłu hutniczego”. W lutym 1900 r. w dziale Nowości klubowych wymieniono nowych członków Stowarzyszenia Metalowców, a wśród nich „inżyniera Hansa Bellmera z Katowic G.Śl. Prawdopodobnie właśnie wtedy, mając już dobrą pracę i zapewnione mieszkanie przy eleganckiej ulicy Katowic, młody inżynier ściągnął do siebie piękną i dobrą żonę, Marię z Donnerstagów. Rodzina zaczęła zapuszczać korzenie. Urodził się Hans junior, a po niecałych sześciu latach, gdy mieszkali już w innej kamienicy, jego brat Fritz, późniejszy wierny towarzysz zabaw oraz współtwórca słynnej Lalki.

Niestety nie mamy tak cudownego źródła do rekonstrukcji dzieciństwa Hansa, jak listy Stanisława Witkiewicza do syna czy innych członków rodziny. Niewiele wiemy na temat kontaktów w rodzinach Donnerstagów i Bellmerów. Co gorsza, Katowice dotknęły w XX w. dwie wojny, trzy powstania i plebiscyt, w wyniku których nastąpiła trzykrotna zmiana przynależności państwowej. I mimo że nie było tu frontowych zniszczeń, nastąpiły nieodwracalne straty w dokumentacji różnych urzędów, instytucji, zakładów czy szkół. Niektóre papiery po prostu wyrzucano, palono, jako już nieprzydatne, inne niszczono celowo, aby zacierać ślady, a wiele po prostu przepadło. W szalonych głowach nacjonalistów różnej maści historia miasta i jego mieszkańców za każdym razem miała zaczynać się od nowa. Luki w pamięci indywidualnej i zbiorowej zostały pogłębione przez polityczne, narodowe i ekonomiczne migracje ludności.

A jednak nitka po nitce, niczym detektyw, łączę poszlaki i tropy… Śledząc na przykład organizację edukacji w państwie pruskim oraz rozwój szkolnictwa w mieście, możemy przypuszczać, że sześcio- lub siedmioletni Hans w 1908 lub 1909 r. zaczął uczęszczać do szkoły podstawowej dla chłopców nr 3, czyli Knaben-Volksschule III. Budynek szkoły nadal istnieje, nota bene funkcjonując jako wydział wokalny Akademii Muzycznej. A że znajduje się niemal naprzeciwko kamienicy, w której dziś mieści się MHK, czasem słyszę ćwiczone gamy, pasaże i trele. Tak zapewne było też w drugiej dekadzie XX w., bowiem w szkole tej pracował Stanisław Rzadkowski, znany i lubiany śpiewak, nauczyciel prowadzący jeden z najlepszych chórów chłopięcych w regionie, współpracujący ze znakomitym chórem Oskara Meistera i jego następców. Zachowały się nawet pocztówki z wizerunkiem szkolnego chóru, prawdopodobnie wydrukowane z okazji serii wykonań Bachowskiej Pasji według św. Mateusza w 1913 r. Kiedy uważnie przyjrzeć się fotografiom, tuż za siwobrodym Rzadkowskim, na środku, możemy dojrzeć chłopca o dumnym i chmurnym spojrzeniu, niezwykle podobnego do nastoletniego Bellmera ze zdjęcia rodzinnego, chyba niewiele późniejszego. Jeżeli moje wrażenie jest słuszne, to znów mamy zbieżny punkt Witkacowsko-Bellmerowski, czyli intensywny, dziecięcy kontakt z muzyką.

Niewiele wiemy o wczesnych lekturach małego Hansa. Zapewne ukochana mama, kobieta serdeczna i wrażliwa, otaczająca synów troskliwą opieką, czytała chłopcom pobudzające fantazję baśnie. Jednak jedyna książka, która pojawia się w zdawkowych wspomnieniach z dzieciństwa artysty to słynne dzieło frankfurckiego lekarza, Heinricha Hoffmanna, pt. Struwwelpeter . Znana także polskim dzieciom jako Staś Straszydło, doprowadzała do surrealistycznego, makabrycznego absurdu kwestię braku posłuszeństwa zasadom dorosłych i samowolnego postępowania. Inny trop czytelniczy Bellmer zostawił, dołączając do pierwszego wydania książeczki o słynnej Lalce, zdjęcie, na którym on sam, w wieku 10–12 lat, oraz jego brat i nieznany chłopiec, z zapałem bawią się w Indian. To bez wątpienia pokłosie niezwykle popularnego w tym czasie cyklu powieściowego Karola Maya o przygodach szlachetnego i niezależnego Winnetou oraz jego przyjaciela Old Shatterhanda. Czyż to nie jest fascynujące zderzenie restrykcyjnej pedagogiki z idealizowaną, romantyczną przyjaźnią i wolnością?

Wspomniane w kontekście chóru zdjęcie rodzinne nieznanego autora, upublicznione w kilku biografiach artysty i katalogach wystaw, daje nam z kolei wyrazisty obraz, niemal czytelną dramę emocji kształtujących jego osobowość. Mam wrażenie, że zdjęcie zostało zrobione w Katowicach, w nowym mieszkaniu w kamienicy przy Beatestrasse 47 (dziś Kościuszki 47), gdzie ok. 1912 r. przeprowadziła się rodzina Bellmerów i gdzie do września 2021 r. miał swoją siedzibę muzealny Oddział Grafiki. Na zdjęciu (poniżej) od lewej: ojciec Hansa, NN z dzieckiem, prawdopodobnie babcia oraz mama, Fritz, Hans. Patrząc na nich, od razu wyobrażam sobie rodzinną wizytę, np. nielubianej cioci z jej rozpieszczonym jedynakiem, który ciągle wtrąca się do zabawy starszych. Ojciec Hansa jest coraz bardziej poirytowany, rozmowa także się nie klei. Wujek kupił aparat i chce uwiecznić odwiedziny, ale Hans wcale nie ma na to ochoty. Fritz też nie, jednak przychodzi i przytula się do mamy. Krnąbrnego Hansa musi dopiero wezwać ojciec, który teraz patrzy nań piorunującym wzrokiem, jako że nastolatek całym sobą pokazuje, jak bardzo nie chce tu być. Pechowo usiadł w najlepiej oświetlonym miejscu i to jego nastrój zdominował całe zdjęcie.

Hans Bellmer (pierwszy z prawej) z rodziną ok. 1912 r. być może w Katowicach przy ul. Kościuszki 4

W 1936 r. już jako dorosły człowiek, Hans w krótkim, metaforycznym, acz okrutnym tekście przywoływał obraz ojca – patriarchalnego despoty i ograniczonego mieszczucha:

Z radością wspominam tylko te dni, które nie łączą się z zimnym cieniem tego, który promienność naszych zabaw, być może hermetycznych, czyni obrzydliwością, tego, którego stopy obute w grube buciory bezlitośnie rozdeptywały nasze miejsce zabaw, tego, który nie umiał ograniczyć władzy ojca w ramach przyjętego mieszczańskiego obyczaju. Oczywiście, jego zachowanie wspierał pretekst kształcenia, wyrabiania posłuszeństwa i nadzorowania pilności. […] Na jego szali spoczywał ciężki tłuszcz martwego serca i pełne jelita kasty dorobkiewiczów, na naszej nieuszkodzony instynkt i nieomylna strategia niewinnego dziecka. Każda broń była dla nas dobra, nauczyliśmy się symulować działania pożyteczne, aż stawały się skandalicznymi, aż ich skandaliczność przeistaczała się w patetyczną odrazę. Potrafiliśmy stać się wszystkim: gumą, brudem lub szkłem, drutem żelaznym lub miedzią. W istocie wyglądaliśmy raczej miło, bardziej dziewczęco niż groźnie, czego przecież pragnęliśmy. Chodziło przede wszystkim o to, aby wywabić bestię z jego pozycji w zastawione sidła. Dosięgaliśmy go nawet dziecinną piosenką, która wraz z jego nieoczekiwanym pojawieniem się nagle gasła podług naszej woli. W naszym cierpieniu tkwiła obelżywa drwina ułamków szkła; z jasnym wyczuciem kwaśnej ironii, udając wzburzenie, opluwaliśmy i plamiliśmy wszystko. W ten sposób, już w umyśle młodzieńca, powstała figura ograniczonego i ograniczającego żandarma, z którą walczył całe życie, na pruskim Śląsku, w weimarskim Berlinie, w okupacyjnej Prowansji, a nawet w liberalnym Paryżu.

Dziecięce, dwuznaczne zabawy, zapewne lepiej niż w miejskiej kamienicy czy na szkolnym podwórku, udawały się w odziedziczonym przez rodzinę ok. 1912 r. skromnym domku z ogrodem, w niewielkiej lecz pięknej wsi Carlsruhe (dziś Pokój) pod Namslau (Namysłowem). W połowie XIX w. dostrzeżono uzdrowiskowy potencjał tej miejscowości i dzięki temu stała się modnym miejscem wypoczynku nie tylko dla arystokracji, ale też mieszczaństwa i inteligencji, a nawet niższych warstw społecznych Górnego Śląska. Z powodu jej popularności w 1889 r. uruchomiono tam specjalną linię kolejową, którą wygodnie można było dojechać z Katowic czy Gliwic. Carlsruhe, czyli (S)Pokój Carla powstał bowiem w środku gęstych lasów, wokół założonej w połowie XVIII w. letniej, myśliwskiej rezydencji książąt wirtemberskich, służącej polowaniom, wypoczynkowi, ale i kulturalnym rozrywkom. Istniał tu zawodowy teatr, znakomicie wyposażona biblioteka, odbywały się koncerty – dość powiedzieć, że przez jakiś czas dyrektorem muzycznym był Carl Maria von Weber, który napisał tu dwie symfonie, zebrał wiele obserwacji i pomysłów do Wolnego strzelca. Plan urbanistyczny miejscowości do dziś ma kształt ośmioramiennej gwiazdy, w której centrum stał pałac na planie kwadratu, z czterema narożnymi basztami (zniszczony w 1945 r. wraz z wejściem Armii Czerwonej). Pomiędzy dwiema spośród promieniście odchodzących z centralnego placu dróg założono ogromny, 45-hektarowy park, początkowo w stylu francuskim, później angielskim, ze stawami, wysepkami, mnóstwem budowli, rzeźb i romantycznych ruin.

Właśnie na obrzeżach pięknego parku Wirtembergów, dwa kilometry od centrum znajduje się osada Winna Góra, gdzie pomieszkiwała rodzina Bellmerów. To prawdopodobnie o tamtejszym domu, a nie o eleganckich, katowickich kamienicach, pisał Hans, w przywoływanym już wyżej tekście:

 

Ten dom, w którym życzliwie przenikały się epoki koziego gnoju i żarówki, ten kiepski dom był przecież jakimś schronieniem, a jego rozległość oferowała swego rodzaju skupienie. To oczywiste, trzeba było co jakiś czas rzucić okiem w głębie skrzyń i starych rupieci, w których piętrzyły się pozostałości wydarzeń, latami układające się w geologiczne warstwy, a w końcu palące słońce najlepszych miesięcy lata przenosiło naszą obecność na dach, pomiędzy komin a dymnik, z dala od poczucia powszedniości. Wraz z bratem nie mieliśmy szczególnych trudności, aby owocnie wykorzystywać także i te okoliczności, które nie były przyjemne.

Dom rodziny

Kiedy wiosną 2018 r. wspinałam się po drabinie  na „trwale prowizoryczny” taras, utworzony na płaskim dachu tylnej dobudówki do głównej bryły tego domu, miałam w oczach zdjęcie półnagiego, młodzieńczego Hansa z paletą i pędzlami w ręku stojącego tamże przed prawie niewidoczną sztalugą o ozdobnych, toczonych nogach. Jak doszło do tego, że syn pragmatycznego inżyniera, przeciwnego artystowskim fanaberiom, zainteresował się sztuką i malarstwem? Mam swoje podejrzenia oparte na mocnych poszlakach.

Otóż w niemieckim systemie szkolnym po minimum 4, a maksimum 6 klasach szkoły podstawowej, dzieci zdolne do dalszej nauki mogły kontynuować ją w szkołach średnich różnych typów. W Katowicach w tym czasie, czyli ok. 1913–1914 r. istniały trzy bardzo dobre, dające maturę i możliwość podejmowania studiów, szkoły średnie dla chłopców. Wbrew temu, co zazwyczaj podaje się w polskich opracowaniach, ani Hans Bellmer, ani jego brat nie chodzili do Królewskiego Gimnazjum (Königliche Gymnasium – dziś Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza). Zachowały się bowiem dokumenty tej szkoły, w tym księgi uczniów z lat 1898–1925, protokoły klasyfikacyjne, a nawet prace maturalne i świadectwa ukończenia szkoły. Po dokładnym ich przejrzeniu jednego mogę być pewna: nie występuje tam nazwisko Bellmer.

Kolejna szkoła średnia w ówczesnych Katowicach to Królewska Szkoła Rzemiosł Budowlanych (Königliche Baugewerkschule). Kształciła techników i rzemieślników budowlanych, będąc kuźnią kadr dla licznych przedsiębiorstw budowlanych w regionie, ale także umożliwiając absolwentom dalszą edukację na studiach inżynierskich lub architektonicznych. O jej renomie i poziomie naukowym może świadczyć wybudowany specjalnie dla niej w 1899 r. znakomity, nadal funkcjonujący budynek, kolejny używany dziś przez Akademię Muzyczną w Katowicach. W szkole tej uczył się m.in. znany później grafik, malarz i poeta, ekspresjonista Ludwig Meidner (1884–1966). Niestety dokumenty szkoły zaginęły, podobnie jak archiwa Miejskiej Wyższej Szkoły Realnej (Städtische Oberrealschule), do której, moim zdaniem, najprawdopodobniej uczęszczał Hans Bellmer. Była to szkoła z nowoczesnym programem nauczania, mieszcząca się w pięknym, secesyjnym budynku wybudowanym specjalnie dla niej w 1907 r. Jej absolwent, Arnold Zweig (1887–1968) opisywał ją z pasją:

W mieście istniało gimnazjum wyznające oficjalnie głoszone poglądy, do którego uczęszczali synowie zamożnych i wpływowych obywateli, przeklinane i wyszydzane przez jego własnych uczniów. Miejska Realschule […] była szkołą rebeliancką, szkołą łobuzów, krytykowaną z góry i z prawa, ale za to przekornie i żarliwie bronioną przez chłopaków noszących kolorowe czapki. Także w niej źle nauczano. Także tutaj wbijano do głowy głupoty. Także tutaj panował wszechwładny nadmiar zajęć […]. A mimo to było w tej szkole życie, wyczuwało się dziki powiew wolności.

W przeciwieństwie do klasycznego gimnazjum, gdzie królowała łacina i greka, tutaj stawiano na języki nowożytne: francuski (6 godzin tygodniowo), angielski (4 godziny), a nawet fakultatywny rosyjski (2 godziny)! Warto pamiętać, że z centrum Katowic do słynnego Drei Kaiser Ecke było zaledwie kilkanaście kilometrów. Chlubą szkoły były nauki przyrodnicze, czyli nauki o Ziemi, chemia i fizyka prowadzone w dwóch trybach, teoretycznym i praktycznym, w dobrze wyposażonych i zaprojektowanych do tego celu pracowniach. Na bardzo wysokim poziomie stało nauczanie matematyki – a przecież w wielu tekstach o Bellmerze pojawia się informacja, że był bardzo dobry w tej dziedzinie. I tu przypomina mi się zaraz mało znany fakt, że Witkacy również miał w swoim życiu epizod związany ze studiami matematycznymi, a najnowsze odkrycia fizyki były dla niego istotnym punktem odniesienia w filozofii.

Ale, ale! Gdzie tu miejsce dla sztuki? Otóż według zachowanych rocznych sprawozdań tej szkoły uczniowie mieli obowiązkowo w tygodniu po dwie godziny rysunku odręcznego (Freihandzeichnen) oraz dwie godziny tzw. rysunku liniowego (Linearzeichnen), obejmującego perspektywę i geometrię wykreślną (jakże potrzebną przyszłym inżynierom i architektom). Lekcje te były traktowane nader poważnie – w spisach pracowników szkoły, np. w księgach adresowych, tylko nauczyciele rysunku byli zawsze wyróżniani określeniem specjalizacji: Zeichenlehrer. Szkoła stawiała wysokie wymagania uczniom, którzy w niższych klasach powinni byli umieć wyrysować proste bryły, przedmioty, elementy architektury, jak okna, drzwi, korytarze, a w najwyższych – skomplikowane budynki (np. budynek szkoły), złożone układy martwych natur, np. naczynia, świeczniki, kwiaty, egzotyczne motyle, wypchane ptaki, czaszki, a nawet głowę w rzymskim hełmie. Wymieniano też różnorodne techniki: ołówek, piórko, węgiel i kreda, kredki, akwarela, gwasz. Zwracano uwagę na poprawne stosowanie światłocienia.

Znajdująca się w zbiorach MHK grafika Bellmera, Souterrain prénatal (Podziemie prenatalne) z 1971 r. to niemal abstrakcyjna kompozycja linii, które dzięki perspektywie linearnej przykuwają wzrok, tworząc w umyśle widza niepokojące techniczno-biologiczne katakumby. Grafika ta świetnie pokazuje wspomniany tu, wywodzący się z języka inżynierii sznyt, tak pięknie uchwycony w słowach Konstantego A. Jeleńskiego:

Hans Bellmer Souterrain prenatale

Kreska Bellmera waha się pomiędzy precyzją inżyniera a wolnością wróżbiarza. Rzekłbyś, że ukradł ojcu narzędzia jego pracy, że walcząc z nim, odebrał je użyteczności, której miały służyć, by tym dokładniej obrysować ów inny świat, budzący w nim nostalgię: świat, po którego meandrach swobodnie błądzi marzenie.

Odnoszę wrażenie, że ten miedzioryt jest także znakomitą metaforą moich poszukiwań śladów Bellmera w Katowicach. Zderzenie prostych, konkretnych, sprawdzalnych faktów z ksiąg urodzeń, ksiąg adresowych i szkolnych sprawozdań z będącą niby na pierwszym planie, płynną i wciąż wymykającą się osobowością autora Die Puppe, jego prywatną historią pełną zagadek i zawiłości, komplikowanych przez tendencje mitotwórcze artysty i jego biografów.

Wróćmy do faktów. W latach, kiedy Bellmer mógł uczęszczać do Oberrealschule, nauczycielem rysunku był tam Alfred Matzker (1884–1965), zapoznany dziś grafik, projektant, malarz-pejzażysta, w okresie międzywojennym związany ze środowiskiem jeleniogórskim. Wpływ na rozwój młodzieńca mógł mieć także wieloletni nauczyciel literatury, języka niemieckiego i angielskiego, ceniony poeta i pisarz, Bruno Arndt (1874–1922). To wokół niego na początku XX w. powstało nieformalne towarzystwo, zwane Klubem, zainteresowane sztuką i nauką, organizujące spotkania z artystami, naukowcami, podróżnikami, wspólne bale maskowe, a nawet amatorskie przedstawienia teatralne i koncerty, które często odbywały się w szkolnej auli. Arndt był bardzo lubianym nauczycielem, serdecznym i nauczającym z pasją, którą potrafił zarażać innych. Jednym z jego uczniów był Zweig, który już jako student, w latach 1909–1910 w Katowicach założył i prowadził z przyjaciółmi pismo literacko-artystyczne „Die Gäste”. Wprawdzie wyszło tylko sześć numerów, pisanych na maszynie i odbijanych w kilkudziesięciu egzemplarzach techniką hektograficzną, ale każdy egzemplarz na kilkudziesięciu (41–75!) stronach prezentował utwory poetyckie, prozatorskie i krytyczne, dramaty, a czasem grafiki i rysunki. Jednym ze współautorów był wspomniany już Meidner, który wtedy, po studiach we Wrocławiu i Berlinie, zamieszkał na krótko w Katowicach, by prowadzić prywatną szkołę rysunku i malarstwa.

A tymczasem Oberrealschule w swoich sprawozdaniach szczyciła się nie tylko zakupem nowych aparatów do fizycznych lub chemicznych eksperymentów, nowych książek z zakresu najnowszych nauk przyrodniczych, historii czy filozofii, ale również aktualnej literatury. W 1906 r. zakupiono m.in. Buddenbrooków Tomasza Manna, który debiutował tą powieścią w 1901 r. Ciekawa jestem, czy dziś w wielu szkolnych bibliotekach znaleźlibyśmy powieści Szczepana Twardocha albo Radka Raka? W sprawozdaniu z 1915 r., co oczywiste, zdominowanym doniesieniami z wojny i ugruntowywaniem patriotycznych postaw wśród młodzieży, pomiędzy nazwiskami poległych lub odznaczonych absolwentów i nauczycieli, anonsami o bitewnych sukcesach i kryzysowych utrudnieniach, czy o zbiórkach na rzecz armii, szkoła chwaliła się nabyciem slajdów ze sztuką starożytną i nowożytną, niezbędnych np. do prawidłowej analizy omawianego dzieła Gottholda Ephreima Lessinga, Laokoon, czyli o granicach malarstwa i poezji.

W tym trudnym czasie ojciec Hansa także został powołany do wojska – jako 46-latek i doświadczony inżynier, zapewne do służby pomocniczej, a nie na pierwszą linię frontu, jednak przez dwa, trzy lata nie było go w domu. Kiedy Witkacy na przyspieszonych kursach uczył się sztuki wojennej i walczył w pułku lejbgwardii, Bellmer wreszcie, bez ograniczeń mógł rozwijać swe zainteresowania. 20 lat później pisał:

W sztuce, wygłodniały, karmiłem się żarłocznie wszystkim. Wspominam z tych początków: Böcklina, Feuerbacha, Stucka, Klingera. Potem doszedłem do impresjonistów, Leiber, Gruber, Corinth, Courbet, Degas, Cézanne, aż do dnia, kiedy zszokowany odkryłem skandalicznego Toulouse-Lautreca i Beardsley’a (i wspominam jeszcze między nimi Ropsa).

Wtedy też otoczenie odkryło jego talent do rysowania – Bellmer robił ponoć świetne kopie z jakże skomplikowanych przestrzennie i anatomicznie fantazji mitologicznych Böcklina! A tam na obrazach, w przeciwieństwie do najpopularniejszej, skupionej i melancholijnej Wyspy umarłych, pełnia życia: prężą się nagie i półnagie nimfy i najady, piętrzą połyskliwe nereidy i syreny, a towarzyszą im umięśnione trytony, satyry lub centaury. Erotyka przesłonięta woalem starożytnych mitów. Aczkolwiek nastoletni Witkiewicz, w przeciwieństwie do ojca, nie cenił Böcklina.

Ojciec Hansa wrócił z wojny niebezpiecznie naładowany patriotycznym uwzniośleniem i sfrustrowany nieoczekiwaną przegraną. W dodatku, tak jak w całej Europie, na Śląsku zaczęło się robić niespokojnie. Przedłużający się powojenny kryzys gospodarczy, społeczne nierówności i rewolucyjny duch, a do tego nacjonalizmy interesownie podgrzewane przez polityków i kapitalistów do czerwoności, wreszcie wybuchły. Hans w najgorętszym okresie powstań, zwanych przez niektórych wojną domową, kończył szkołę. Wśród przygotowań do górnośląskiego plebiscytu, wczesną wiosną 1921 r. przystępował do matury. Z powodu wieku sam nie mógł w nim jeszcze brać udziału. Nie wiadomo, czy był zainteresowany. Artyści urodzeni na Górnym Śląsku byli podzieleni. Jedni, jak Stanisław Ligoń, działali na rzecz Polski; inni, jak Artur Wasner, projektowali druki dla Niemiec. A byli i tacy, którzy w ogóle nie chcieli się angażować po żadnej ze stron. W Katowicach i Wrocławiu w tym czasie prowadzono działania mające na celu wznowienie wydawania czasopisma „Die Gäste”, lecz w bardziej profesjonalnej szacie. Ambicją wydawców dwutygodnika było popularyzowanie nowoczesnej, awangardowej – głównie ekspresjonistycznej – sztuki na Górnym Śląsku, z zupełnym pominięciem kwestii narodowościowych czy społecznych. W periodyku ukazywały się opowiadania i wiersze m.in. Arnolda Ulitza, Arthura Silbergleita, Iny Seidel, Ernsta Tollera, Maxa Hermanna-Neiße. Pisano o muzyce, teatrze, literaturze i sztukach plastycznych, a teksty o: Ottonie Muellerze, Erichu Heckelu czy Oskarze Mollu wzbogacały reprodukcje ich grafik. W styczniu 1921 r., gdy Witkacy prezentował 35 swoich obrazów na IV Wystawie Formistów w Krakowie, w Katowicach środowisko „Die Gäste” zorganizowało wystawę sztuki nowoczesnej, na której prezentowano dzieła: Muellera, Heckela, Molla, Meidnera, Maxa Liebermanna, Ottona Langego, Heinricha Campendonka, Ludwiga Kirchnera, Karla Schmidta-Rottluffa, Oskara Kokoschki, Ernsta Barlacha, Maxa Beckmanna i Willy’ego Fitznera. Jak widać, mimo trudnej sytuacji na Górnym Śląsku, Bellmer zajęty zbliżającymi się egzaminami, miał możliwość poznania najnowszej sztuki na najwyższym poziomie, bez wyjeżdżania z Katowic.

Jednak jego ojciec naciskał na dalsze kształcenie w kierunku inżynierskim. W mocy pozostawało zarządzenie ówczesnego ministra szkolnictwa, zobowiązujące absolwentów szkół realnych, którzy chcieli przystąpić do studiów politechnicznych, by przez rok odbywali praktyki w zakładzie pracy związanym z wybranym kierunkiem. W biografiach Bellmera pojawiają się informacje, że rzeczywiście pracował w bliżej nieokreślonej hucie oraz na kopalni. Czy działo się to na ogarniętym kolejną falą strajków Śląsku, czy raczej gdzieś w głębi Niemiec, np. w okolicach Saarbrücken, gdzie prawdopodobnie urodził się ojciec Hansa? Tego nie wiemy. Jednak właśnie wtedy Hans nie tylko zetknął się z realiami robotniczego życia, ale także z ruchem robotniczym, jego działaczami i ideami socjalizmu. Choć z tymi ostatnimi, w postaci teorii Marksa miał możność zapoznania się już w szkole – dodatkiem do jednego z rocznych jej sprawozdań była rozprawa pierwszego dyrektora, wolnomyśliciela i ateisty, matematyka Jakoba Hacsa, Kritik der Marx’schen Werttheorie (1901). Drugim odkryciem artysty stała się obrazoburcza i anarchiczna sztuka najnowsza – dadaizm i jej przedstawiciele: Max Ernst, Tristan Tzara, Hans Arp, a zwłaszcza Paul Klee oraz nurt Nowej Rzeczowości. Tu szczególnie zafascynowali go Georg Grosz i Otto Dix.

Myślę, że niełatwe były w tym czasie rozmowy ojca z synem. Sytuacja na Górnym Śląsku, jednym z najbardziej rentownych obszarów przemysłowych Europy, też do najłatwiejszych nie należała. Po przegranym przez Polaków plebiscycie i zwycięstwie III powstania śląskiego przyznano Polsce trzecią część Górnego Śląska, w tym połowę hut i trzy czwarte kopalń. Rozpoczął się eksodus niemieckiej ludności. 20 czerwca 1922 r. wojsko polskie z gen. Stanisławem Szeptyckim na czele, uroczyście, przez kolejne bramy tryumfalne wkroczyło do Katowic. Czy Bellmer był świadkiem tych wydarzeń – nie wiemy. Jeżeli w tym czasie wrócił już do miasta, to na pewno widział nieuchronny bałagan związany z przejmowaniem władzy, na pewno czytał w prasie o kolejnych aktach terroru po obu stronach granicy, o rozruchach i pospolitych rabunkach, gwałtach i morderstwach. Nie mógł nie zauważyć trudnych warunków życia robotników, skontrastowanych z luksusami cwanych dorobkiewiczów i giętkich przemysłowców. Na pewno słyszał o atakach na pierwszego prezydenta RP Gabriela Narutowicza, prowadzących w końcu do jego zabójstwa na schodach Zachęty w Warszawie. Poczuwając się do bycia artystą, prawdopodobnie chciał zmaterializować swe wrażenia w bluźnierczym stylu ówczesnych mistrzów – Grosza lub Dixa. Powstały wtedy cykl gwaszy Bellmer zaprezentował pod koniec 1922 r. w nieustalonym do tej pory lokalu w Katowicach. Niestety miejscowa prasa polska, kierowana głównie do niższych warstw społecznych, raczej nie była zainteresowana sztuką, zwłaszcza awangardową. Ogólnie brak w tym czasie tekstów o wydarzeniach artystycznych; z rzadka pojawiały się jedynie reklamy kina, polskiego teatru lub wystaw konserwatywnej sztuki polskiej. Także w prasie niemieckiej, do tej pory nie udało się odnaleźć nawet wzmianki na ten temat.

Nie zachowały się również rzeczone gwasze; nie znamy ich tematyki. Możemy się jedynie domyślać ich skandalizujących treści, na podstawie wspomnienia Bellmera z listu pisanego w 1964 r. do psychoterapeuty Gastona Ferdière’a: „Tylko jeden raz siedziałem w więzieniu (w Polsce), a to za wywrotową aktywność polityczną i za obrazę moralności publicznej, z powodu wystawy, która miała podważać filary Państwa i to mi wystarczy”. W przeciwieństwie do debiutu Witkacego, debiut Bellmera raczej trudno nazwać sukcesem, choć w sierpniu 1921 r. w Zakopanem komisarz policji przerwał wieczór literacki, zorganizowany przez autora Tumora Mózgowicza i grupę futurystów.

Kolejny raz pojawia się ten sam problem: mimo że katowickie więzienie wybudowane pod koniec XIX w. nadal istnieje i pełni swoją funkcję, dokumenty z tamtych lat nie zachowały się. W przechowywanych w Archiwum Państwowym szczątkowych dokumentach Dyrekcji Policji nie ma śladu po tym wydarzeniu. W przejrzanych do tej pory dziesiątkach grubszych i cieńszych teczek z pismami, sprawozdaniami, zawiadomieniami, zarządzeniami obław, listami gończymi, opisami sprawców, ogłoszeniami o poszukiwaniu przestępców oraz szpiegów – brak informacji o jakichkolwiek niegodnych wydarzeniach kulturalnych. Nie wiadomo, czy nie było takich, czy tylko nie zachowała się odpowiednia teczka. Czasem tylko podejrzanymi o szpiegostwo lub komunizm byli wędrowni artyści, np. szef objazdowej trupy teatralnej i okultysta, albo zespół bałałajkarzy o rosyjsko brzmiących nazwiskach. Jeżeli Bellmer rzeczywiście trafił do katowickiego więzienia, to byłby tam tuż po przejęciu zarządu przez polskie władze w listopadzie 1922 r. Im dłużej jednak analizuję tę sprawę, tym bliższa mi jest koncepcja, że przyszły malarz nie trafił do więzienia, a tylko do aresztu katowickiej policji, co także mogło być traumatycznym przeżyciem. W grudniu 1922 r. „Gazeta Robotnicza” zamieściła bowiem korespondencję od jednego z czytelników, który spędził w areszcie jedną noc i opisał panujące tam fatalne warunki:

W celi, gdzie mnie umieszczono, znajdowały się już dwie osoby. Okno było tak zamknięte, że niemożliwem było takowe otworzyć, by zrobić miejsce trochę świeżemu powietrzu. Stwierdzam, że człowiek przy najlepszej chęci nie mógł tam wytrzymać, albowiem temperatura na to nie pozwoliła, wstrzymując oddech. Dzbanek na wodę i miski były nieczyste, widocznie jeszcze od obiadu. Wszyscy trzej zmuszeni byliśmy spać na jednej tylko pościeli. Wiadro zaś mieściło do połowy starych, zacuchniętych odchodów ludzkich […].

Mam wrażenie, że z aresztu łatwiej się można było uwolnić, nie pozostawiając śladów w dokumentacji niż z więzienia, zazwyczaj poprzedzonego rozprawami sądowymi. Być może ojciec Hansa, dla którego aresztowanie syna musiało być bolesną ujmą na honorze, pomógł mu się wydostać dzięki znajomościom, pieniądzom lub obietnicy szybkiego opuszczenia Polski. Już wiosną 1923 r., po 21 latach spędzonych w Katowicach, Bellmer wraz z ojcem wsiadł na pięknym, katowickim dworcu kolejowym (il. 19) do nocnego pociągu do Berlina, aby tam aplikować do znamienitej Technische Hochschule i nigdy już nie zobaczyć rodzinnego miasta. Tej samej wiosny w Zakopanem 38-letni Witkacy zakochał się, oświadczył i ożenił z Jadwigą z Unrugów. Obaj artyści wkraczali w nowe etapy życia.

Podziel się z innymi