Witkacy z rockowym pazurem. Przyjdź, posłuchaj… Zrozumiesz. A jak nie? To na pewno poczujesz.
Z Dominikiem Piejką i Kubą Herzigiem z zespołu Palfy Gróf rozmawia Marek Średniawa
Wielostronna i zróżnicowana twórczość Stanisława Ignacego Witkiewicza inspiruje artystów działających w różnych dziedzinach: pisarzy, poetów, malarzy performerów i muzyków. Tym razem zwracamy się ku muzyce. Palfy Gróf to zespół rockowy, który wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Mimo że powstał w Zakopanem, nie ma nic wspólnego z folklorem góralskim. Czterech muzyków zafascynowanych twórczością Witkacego podjęło wyzwanie stworzenia rockowych interpretacji jego dzieł. Przekorne, drapieżne i prowokujące do refleksji teksty patrona wykonują z iście rockowym pazurem. Zachęcamy Czytelników do posłuchania płyty załączonej do bieżącego numeru pisma (do części nakładu) bądź obejrzenia zespołu w sieci w serwisach internetowych You Tube i Spotify.
fot. W. Jachyra
Zespół Palfy Gróf tworzą następujące Istnienia Poszczególne: Dominik Piejko – śpiew, Kuba Herzig – perkusja, Tomasz Boruch – gitara i Marcin Chryczyk zwany „Paczakiem” – gitara basowa. Rozmowa z dwoma z nich – Dominikiem Piejką i Kubą Herzigiem – w gościnnym foyer Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem została nagrana 6 lutego 2018 r.
Marek Średniawa: Chciałem zacząć od nieszablonowego pytania, nie kiedy zaczęliście i skąd się wszystko wzięło – przyjdzie na to czas, natomiast – czy Witkacy sprawił Wam figla, wykręcił Wam jakiegoś szpryngla?
Dominik Piejko: W jakim sensie?
M. Ś.: Czy np. zdarzyło się, że graliście koncert, a tu nagle coś przestało działać, czy była obsuwa, którą można by mu było przypisać? Historia studiów nad Witkacym prowadzonych przez różne osoby obfituje w takie wątki. Zdarzyły się one m.in. prof. Januszowi Deglerowi i Jerzemu Timoszewiczowi. Czy coś takiego Was spotkało?
D. P.: Nam Witkacy raczej sprzyjał.
Kuba Herzig: To chciałem właśnie powiedzieć, raczej w drugą stronę – pomagał, pomagał nam ciągle.
D. P.: Było tak kiedyś na koncercie, że coś nie działało. Nagle zaczęło działać.
K. H.: Tak, mieliśmy beznadziejne systemy odsłuchowe, takie douszne, radiowe. Kiedy Dominik się cofał między mną a konsolą, to ja traciłem odsłuch i metronom. Kiedy przechodził do przodu, to ja ten metronom odzyskiwałem w zupełnie innym czasie i to był największy taki, jak to się mówi teraz, „fuck-up”.
D. P.: Wydaje się, że raczej nam sprzyja, pomaga, nie ma takich strasznych rzeczy.
M. Ś.: Ja mam taką teorię, że jeśli Mistrz zauważa, że coś jest wbrew jego oczekiwaniom, to wtedy przeszkadza.
K. H.: Może.
D. P.: Nie jestem pewien, czy rozpatrywać to w tych kategoriach, ale zdarzył mi się taki incydent. Krewki kierowca, który omal mnie nie przejechał na przejściu dla pieszych w Zakopanem, wysiadł z auta, zaatakował mnie i uderzył na tyle dotkliwie w głowę, że z powodu wynikłych z tego problemów ze słuchem nagranie naszej pierwszej płyty opóźniło się o 4 miesiące.
M. Ś.: Powiedzcie krótko: skąd się wziął i jak powstał zespół Palfy Gróf?
K. H.: Zespół Palfy Gróf w obecnym składzie, wcześniej mieliśmy innego gitarzystę przez jakiś czas, istnieje od 2012 r. Od tego czasu jesteśmy z Tomkiem Boruchem i to był początek zespołu. Najpierw nie mieliśmy za bardzo pomysłów, dopiero kiedy się sformowaliśmy w tym składzie, to ten zespół powstał. Naturalnie bardzo weszliśmy w kompozycje utworów Witkacego. Dominik przyszedł.
D. P.: Wtedy też brzmienie się wykrystalizowało.
K. H.: Tak.
D. P.: Tomek generalnie jako gitarzysta nadał jakby nowej barwy.
K. H.: Skład muzyczny próbował różnych gatunków, jak każdy skład, pewnie gdzieś tam się modyfikował ciągle. Spotykaliśmy się, graliśmy gdzieś tam, jammowaliśmy w Zakopanem od lat. Z chłopakami się znaliśmy, ale kiedy Tomek przyszedł, to faktycznie brzmieniowo i merytorycznie ustaliliśmy, że robimy Witkacego.
M. Ś.: To było chyba 3–4 lata temu, prawda?
K. H.: Nawet 4–5.
D. P.: À propos brzmienia, dużo się zmieniło. Na początku graliśmy bardzo punkowo.
K. H.: To w ogóle był skład punkowy. Witkacy na nas zaczął wymuszać pewnego rodzaju zachowanie muzyczne.
D. P.: No, tak.
K. H.: Zaczął wymuszać brzmienia, zaczął wymuszać szukanie, albo psychodeliczne, albo niepokoju, albo radości …
D. P.: Co mnie bardzo ucieszyło, bo już zaczęła się wtedy pewna interpretacja muzyczna.
K. H.: Od niego się zaczęło. Od tego się zaczął charakter zespołu. Bo tak naprawdę to łoiliśmy tam ciężko na początku.
D. P.: Nawalanka po prostu. I ja się wydzierałem, im głośniej, tym lepiej [śmiech]. Przychodziłem z prób, po prostu w uszach piszczało, głos taki… [chrypienie]. Za parę godzin to przechodziło na szczęście. Ale teraz już niektóre numery zostały zwolnione, mogę bardziej wyartykułować tekst i tekst dotrze lepiej do ludzi. A nie – szybko, szybko, szybko, szybko! –żeby się zmieścić w frazie. To mi się bardzo podoba, ale jak to się zaczęło krystalizować, to przestaliśmy grać regularnie.
K. H.: Może nie będziemy o tym mówić [śmiech].
M. Ś.: Następne pytanie. Korzystacie głównie z tekstów Witkacego. Jak go oceniacie jako „tekściarza”? Czy nadal, dzisiaj według Was, się broni?
D. P.: Moim zdaniem jak najbardziej się broni. Dopiero teraz jest może bardziej rozumiany. Hmmm! Tekściarz?
M. Ś.: W cudzysłowie.
D. P.: Niebanalny.
K. H.: Może czasy dziś wymuszają, żeby Witkacego trochę bardziej zrozumieć.
D.P.: Świetny tekściarz!
K. H.: Absolutnie! Biorąc pod uwagę to, co się dzieje na świecie, nie tylko u nas, w naszym kraju. Ogólne napięcie międzyludzkie, dziwny niepokój.
D. P.: Aż się prosi o nowe słowa do tych sytuacji.
K. H.: Myślę, że tak, że on bardzo wiele przewidział. Ten jego niepokój, to jego czarnowidztwo, w pewnym sensie, zatacza koło i powraca, jest obecne cały czas.
M. Ś.: Witkacy jest bardzo zróżnicowany i charakterystyczna jest u niego groteska, łączenie, można powiedzieć, wypowiedzi „wysokiej” z wypowiedzią „niską”. Czy np. nie przyszło by Wam do głowy, żeby zrobić pastisz i zagrać jeden utwór tak trochę disco polo, np. wziąć coś z Szewców czy Panny Tutli-Putli?
D. P.: Oczywiście, że tak. Jesteśmy otwarci na to, my w założeniu, nasza kapela ma coś takiego, że właśnie numer musi mieć dwie strony medalu, musi być ostry, ostro na maksa, i tak dosłownie, i z drugiej strony musi być też żart. Na samym początku, kiedy jeszcze graliśmy bez Tomka, założyliśmy sobie, że grając jeden numer na bis, będziemy się zamieniać instrumentami. I np. taki numer właśnie disco polo może powstać na bis, na zasadzie takiej, że robimy sobie jajo i zmieniamy się instrumentami. Dlaczego nie?
M. Ś.: Poczucie humoru Mistrza jest znakomitą rekomendacją.
D. P.: Nie wiem, czy uzyskamy efekt disco polo bez parapetów i tych wszystkich rzeczy, ale weselny sznyt na pewno będzie. Cały czas mówię, że za rzadko się spotykamy. Za dużo koledzy, Tomek czy Paczak, mają pracy. Nasza kapela jest taką odskocznią od tego wszystkiego.
K. H.: Zrobilibyśmy pewnie do tej pory więcej takich rzeczy.
D. P.: Ja mam kilka takich przygotowanych, np. „Puć tu do mnie dziecko puć, ukuj moją starczą chódź”. Z Kubą zrobiliśmy numer, pamiętasz, taki u ciebie?
K. H.: Flamenco, zrobiliśmy to w rytmach flamenco [śmiech]. Nie disco polo, a flamenco.
D. P.: Err! ratatatam! [śmiech]. Tak jak najbardziej chcemy, tylko… Ja cały czas mówię, że się za rzadko spotykamy.
M. Ś.: Jak myślicie, co sam Witkacy powiedziałby o Waszej muzyce?
D. P.: Ojej! [śmiech]
K. H.: Mieliśmy takie pytanie, co by Witkacy powiedział na rocka Palfy Gróf? To był chyba nagłówek wywiadu naszego w radiu w Czwórce. I odpowiedź nie padła. Nie mam bladego mam pojęcia, co by powiedział.
D. P.: Nie znamy człowieka osobiście, tylko gdzieś tam z literek, które się na jego temat przeczytało…
K. H.: Zależy, jak bardzo byśmy dawali w kość. Gdyby on nas znał i znał naszą twórczość sceniczną… Charaktery…
D. P.: Myślę, że gdyby zobaczył nas na scenie… w połowie koncertu, to by było dobrze.
K. H.: Być może, gdyby było jakieś przesłanie, bo niekoniecznie muzyka może się bronić sama sobą i tekstem, i być może jakby nas usłyszał w radiu czy z płyty, to niekoniecznie miałby jakąś opinię. Ale może jakby przeżył koncert, mógł z nami posiedzieć, pogadać, wtedy by nas jakoś ocenił. Mogłoby to być dla nas bardzo bolesne [śmiech].
M. Ś.: Dlaczego? Myślę, że byłaby pewna płaszczyzna porozumienia, ponieważ Witkacy już jako dziecko był kształcony muzycznie, co więcej, wiemy, że skomponował co najmniej dwa utwory.
K. H.: Ale to nuda pewnie by była dla niego…
M. Ś.: Muzyka była dla niego ważna. Kiedy pisał teksty estetyczne i teoretyczne dotyczące Czystej Formy, to odnosił się do muzyki, która jest oderwana od życia, czyli potencjalnie właśnie muzyka jest realizacją Czystej Formy. Czy gdzieś z tyłu głowy macie Czystą Formę?
D. P.: Oj, nie!
K. H.: Aż tak nie wchodzimy w temat. W ogóle nie uzurpujemy sobie też prawa do bycia fachowcami od Witkacego. Czasami ktoś też nas pyta o różne nasze przemyślenia, jakieś fakty związane z Witkacym, ale my kompletnie nie zagłębiamy się. Tak, że ciężko nam aż tak teoretyzować.
M. Ś.: Co Was w Witkacym i jego twórczości najbardziej kręci, cieszy, a co drażni czy sprawia trudność? Wasze może największe zaskoczenie Witkacym?
D. P.: Mnie u niego męczą niektóre „splotki” wyrazowe.
K. H.: Technicznie?
D. P.: Trudno mi to wyśpiewać. Nie drażnią, teraz mniej, ale na początku nie rozumiałem, o czym śpiewam. Dopiero później… aha, bo to znaczy to, a to – to, aha, to przecież takie proste. Tylko właśnie, trudne wyrazy. O! Albo jego słowotwórstwo, takie, że ja się domyślałem, o co to chodzi. W ogóle to robiłem takie „diagramy”, nie wiadomo, lewą ręką za prawe ucho, a to przecież było tuż obok, przecież było takie proste. A bawi mnie w nim to, że on jest bezpośredni. Jak też taki jestem w życiu bezpośredni.
K. H.: Ty za bardzo!
D. P.: Kiedy mnie Kuba wkurza, to ja mu to powiem. Możemy sobie strzelić w pysk, kolokwialnie mówiąc.
K. H.: Szarpaliśmy się raz, czy dwa…
D. P.: „Sarpackę” taką mieliśmy kiedyś.
K. H.: Nawet nie raz.
D. P.: Cieszy mnie w nim ta właśnie bezpośredniość. I nie ma, że boli, coś ukrywamy, czy on może ukryć.…
K. H.: Mnie cieszy to, że my dużo się sprzeczamy na jego temat, czy na temat interpretacji tekstu. Dla każdego z nas, te teksty mają różne znaczenie. I to jest wartościowe. Jak robiliśmy Tysiąc kochanek, to mieliśmy straszną awanturę na próbie. Pokłóciliśmy się strasznie i tam ponazywaliśmy się nawet „po imieniu” wszyscy. Było dosyć ciężko, ale wyszło. Atmosfera i to, że pokłóciliśmy się też o robotę, czyli muzycznie, w warstwie tekstowej, w warstwie interpretacji, troszeczkę. Każdy z nas inaczej czytał ten utwór. Ja np. do dzisiaj uważam, że on znaczy co innego. Dla Dominika ten utwór ma jeszcze inne znaczenie. No i super! Ale gramy go razem [śmiech]. I jak ktoś słucha tego utworu może też go rozumieć jeszcze inaczej, po swojemu. I mnie to cieszy, że to zawsze wzbudza emocje, wymusza własne zdanie, w ogóle zmusza do dyskusji. Witkacy taki jest!
M. Ś.: Te właśnie kłopoty, czy też może raczej różnice co do tego, jak należy interpretować utwór, świadczą o tym, że utwór jest tego wart, że artyści go wykonujący mają silne indywidualności i profesjonalne podejście. Leonard Bernstein, słynny dyrygent i kompozytor, który miał poprowadzić I koncert fortepianowy d-moll Johannesa Brahmsa z orkiestrą Filharmonii Nowojorskiej i Glenem Gouldem jako solistą, zwrócił się kiedyś bezpośrednio do publiczności, mówiąc, że choć fundamentalnie się nie zgadza się z solistą co do jego wizji interpretacji utworu, ale szanuje go jako wybitnego artystę i dlatego jednak wspólnie z nim wystąpi. Wasza historia wpisuje się w ten rodzaj zdarzeń, potwierdza, że warto grać Witkacego.
D. P.: Doszliśmy do kompromisu à propos Tysiąca kochanek. Ja tak bardzo chciałem, że to on ten tysiąc kochanek ma. Co z tego, że zleciał pół wsi, jak to jest cienkie… tak na chłopski rozum to chciałem to zinterpretować tak bardzo teatralnie, ale później pomyślałem – no nie! No jak? Przecież trzeba się postawić obok tej postaci, nie być tym panem, tylko opowiedzieć o tym kimś.
M. Ś.: No właśnie. O te kwestie teatralne mam do Pana pytanie. Na ile i w jaki sposób doświadczenie i zanurzenie w teatrze Witkacego jako aktora rzutuje na Pana jako wokalistę zespołu rockowego? Czy to się całkiem udaje oddzielić?
D. P.: Ja oddzielam.
M. Ś.: Bo rozumiem, że warsztatowo aktor oczywiście powinien śpiewać, to jest jakby część fachu, ale tutaj jest szczególna sytuacja, teatr jest im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, gracie jego sztuki na scenie, a potem…?
D. P.: A potem to moja wizja tego wszystkiego. Ja jestem sobie dla siebie reżyserem. I to, co robię na scenie, jest spontaniczne, to nie jest głęboko przemyślane, to wychodzi po prostu z bitu, jaka jest atmosfera, jaka energia między nami przepływa.
M. Ś.: Czy to może jest różnica między teatrem a sceną rockową, że jednak w teatrze jest reżyser, jest zespół, są pewne ramy, natomiast na koncercie jest miejsce na improwizację.
D. P.: To znaczy, jest improwizacja, w tym, co mówię do ludzi między kawałkami. Tomuś cały czas improwizuje na gitarze. On tak ma, że on celowo nie „potrafi” zagrać za każdym razem tak samo.
K. H.: Razem nie możemy za dużo improwizować. Im lepiej koncert jest wyreżyserowany i zaplanowany, tym łatwiej się nam improwizuje. Jak ma się tę podstawę, czyli ten szkielet z każdego utworu i całego koncertu, to jest też istotne. Jeżeli jesteśmy dobrze osadzeni w formie utworu, mamy pewność, że się nie pomylimy, to wtedy możemy improwizować i się bawić, a Dominik – robić, co chce i latać po scenie. Jak zapomni tekstu, to coś tam sobie przegra i ogólnie nie ma problemu… dowolnie jest.
D. P.: Staram się produkować.
K. H.: Dowolna interpretacja.
D. P.: Przy niektórych numerach, np. Do przyjaciół lekarzy, to jakoś automatycznie przyjmuję pozę boksera. Nie wiem, dlaczego.
K. H.: Bo jest to funkowy numer i pasuje do takiego gibania się…
D. P.: Jakoś tak do ludzi. Witkacy nie był ćpunem, on tylko próbował… i odstawiał.
K. H.: To jest w ogóle piękny wiersz, dlatego zrobiliśmy tę piosenkę. Wystarczy posłuchać kilku strof. Troszkę taką kompilację zrobiliśmy.
D. P.: To właśnie w tym numerze było dużo takich „splotek”, takich, że jest: „pttt, ppp, tttp”… Dobra, zrezygnujmy z tego, bo nie wyśpiewam, albo wolniej grajmy. Teraz troszkę to się już osadza.
M. Ś.: Czy możecie powiedzieć coś o swoich inspiracjach muzycznych. Każdy z Was zapewne lubi słuchać innej muzyki. Np. kiedy słucham Józefa Leona Girtaka, czuję taką moc muzyki i moc wokalu, jak w grze zespołu Rammstein.
D. P.: Albo Tool może troszkę.
M. Ś.: Tak, a z kolei w waszej interpretacji Autoportretu Witkacego Jacka Kaczmarskiego pojawia się nuta reggae.
D. P.: Tak [śmiech]. To jest też celowe. Robimy to z premedytacją,
K. H.: Robimy, co chcemy …
D. P.: Nie chcemy też, żeby zespół Palfy Gróf był kojarzony z tylko jednym nurtem muzycznym. No dobra, oni grają rockowo. Każdy numer ma być inny, tak jak Witkacy. Różne rzeczy robił – malował, pisał, komponował. Tak samo my chcemy. Jesteśmy wrzuceni w ogólnie szeroko pojętą muzykę rockową. Ale też wiem, że nie uciągniemy w dzisiejszej dobie tego, żeby grać tak jak np. AC/DC.
M. Ś.: Czy myślicie, że inspiracja skądś płynie?
K. H.: To często na bazie przypadków i emocji powstaje. Dominik przynosi tekst, zaczynamy pracować nad tekstem, jammujemy sobie, albo ktoś przynosi jakiś fragment muzyki, jakiś riff i zaczynamy do tego dobierać tekst. To potem w trakcie komponowania wychodzi, że nam z tym się takie emocje kojarzą i zaczynamy grać albo mocniej, albo słabiej, albo weselej albo smutniej. Ja nie wiem, skąd się wzięło to reggae, ja ogólnie reggae nie lubię. W tym przypadku reggae wzięło się z tego, że Tomek akurat podbił gitarą taki akord.
D. P.: Reggae: to jest proste, bo refren wiadomo o czym: „eukodal, eter, hermina i haszysz”. Reggae to Bob Marley.
K. H.: Chodzi nie o Przemysława Gintrowskiego, a o Kaczmarskiego – „Patrzę na świat z nawyku…” [D. P. i K. H. nucą]. Chodziło też o żart. Tak samo jak Lekarze… są funkowi i refren jest ciężki, ale ma dyskotekowy bit bębnów. Cały czas ta muza, ale bit bębnów ten.
D. P.: Z założenia musimy się tym bawić. Tomek gra, jest sesyjnym muzykiem, za większe pieniądze niż my tu dostajemy za koncert. Nieważne. Paczak też gra gdzieś, to jest ich zawód. My z Kubą mamy inne zawody. Zespół Palfy Gróf miał być odskocznią od tego wszystkiego, a moją od teatru.
K. H.: Nikt nam nic nie każe.
D. P.: Od reżyserowania, że sobie sam jestem i jak sobie sam przeczytałem i teraz tak sam chcę to zaśpiewać, wyśpiewać. Ewentualnie z jakimiś sugestiami kolegów. No i tyle.
K. H.: Józef Leon Girtak to jest dobry numer. Przypomniał mi Pan o tym numerze. Jaki jest ten fragment …
D. P.: To się wzięło właśnie z tego, że wszedłem właśnie w spektakl, wcześniej grał go Jacek, i on to grał na trąbce.
K. H.: Bezimienne dzieło, tak.
D. P.: Nie potrafię grać na trąbce, więc pomyśleliśmy, że gitara docelowo powinna być z łopaty i mieć dwie struny, no i trzeba było wymyśleć jakiś riff do tego. Siedziałem w domu i sobie kminiłem. Wyszły trzy akordy, później Tomek troszkę tam pododawał i wyszedł udany numer Józef Leon Girtak. To jest przecież bunt!
K. H.: Tak, tam jest mocny fragment, mój ulubiony – „rozczyn dzieł Marksa wlany w bydląt czaszki wytwarza z mózgiem przedziwną miksturę”. Jak patrzę na to, co się dzisiaj dzieje w naszym kraju (nie chcę za bardzo w to wchodzić), z tym właśnie kojarzy mi się ten fragment. To fragment naprawdę mocny.
D. P: A też nie jest taki wprost.
M. Ś.: Moje skojarzenie, kiedy słucham waszej muzyki, kiedy słyszę jak Pan śpiewa i interpretuje utwory Witkacego: teksty Witkacego są w jakimś sensie wywrotowe, w związku z tym muzyka musi do tego pasować. Mam skojarzenie z takim zespołem, który łączy metal z rapem, czyli wydawałoby się, dwa światy zupełnie różne. Mam na myśli Rage Against the Machine.
K. H. / D. P.: Znamy, znamy.
M. Ś.: Ich pierwsza płyta.
K. H.: Świetna.
D. P.: Polecam też, jeśli lubi Pan takie mieszanki, zespół Diabolo Swing Orchestra. Metal i do tego swingowe głosiki, trąby, dęciaki.
M. Ś.: Mówiąc o inspiracjach muzycznych i o tym, co zastaliście, to okazuje się, że Witkacy jest dobry i do jazzu – Tomasz Stańko i jego Peyotl, znakomita płyta…
D. P.: Świetna.
M. Ś.: I Marek Grechuta, Grechuta i Kaczmarski z Gintrowskim, ale i Piwnica pod Baranami, i Grzegorz Turnau. To spektrum jest niezwykle szerokie, a wy wypełniliście lukę rockową.
D. P.: Właśnie rockowi muzycy boją się brać na warsztat Witkacego?
K. H.: Rockowi muzycy boją się poezji. Bardzo mało jest rock-n-rolla z poezją.
M. Ś: Był taki zespół Apteka, który próbował. Mieli trasę z Witkacym w tle.
D. P.: To stara punkowa kapela. Tak, ale L.U.C. też wziął Witkacego na warsztat – raper. Nie pamiętam, jaki wiersz. Dzięki temu dostał Paszport „Polityki”.
K. H.: Na pewno my będziemy robić Witkacego. Pierwsza płyta będzie związana z Witkacym. Epkę zrobiliśmy witkacowską.
D. P.: Materiał jest.
K. H.: Myślimy też o innych, pobocznych projektach, innych tekstach, ale… To nie jest tak, że zespół bierze sobie Witkacego na warsztat i robi, i tyle. Witkacy nas po prostu kształtuje. Od samego początku, dzięki niemu się spotkaliśmy. I myślę, że się od niego nie uwolnimy. Sama nazwa na to wskazuje. I nasze dążenie do stylu, graficznie i wizerunkowo. Myślę, że Witkacy będzie z nami zawsze.
Epka Palfy Gróf z 2017 r.
M. Ś.: Epka stanowi zapowiedź wydania płyty, zamyka zwyczajowe pytanie o plany na przyszłość. Ta płyta już jest pełna, bo utworów 7 czy 8 macie już opracowanych czy nagranych, prawda?
K. H.: To, co można zobaczyć w sieci, też usłyszeć, to jest opracowane. Ale mamy nawet za dużo utworów.
D. P.: Tylko niestety nie mamy pieniążków. No ale zacznie się sezon koncertowy. Mam nadzieję, że uzbieramy jakieś fundusze, wygramy jakiś konkurs [śmiech], nagramy tę „pełnometrażową” płytę.
K. H.: Wysyłamy teraz epkę do wytwórni, chcemy zainteresować wytwórnie nagraniem longplaya. Nie da się nagrać porządnej płyty długogrającej na własną rękę. Można tylko zrobić epkę w ten sposób.
D. P.: Albo koncertówkę. Najlepiej wychodzą nam koncerty.
M. Ś.: Może koncertowa płyta? Jeśli chodzi o koncerty, to jest jeszcze jeden wymiar, strona plastyczna, wizualna, animacje 3D.
K. H.: Tak, bardzo byśmy chcieli to kontynuować.
D. P.: Ekipa z Opola.
K. H.: Tak? Bartka Posackiego. Wiem. Bardzo byśmy chcieli z nimi pracować. Oczywiście to się wiąże logistycznie z dużymi problemami, i finansowo. Bo nie każda przestrzeń da się zaadaptować. I też taki koncert jest dużo droższy. Wiąże się to z kupą sprzętu, ludzi.
D. P.: No tak.
K. H.: Ale naszym marzeniem wielkim jest koncertować z nimi razem z „wizkami”, które oni robią, bo to jest taka pełnia. Spotkaliśmy się w pracy nad spektaklem, robili scenografię, to też był spektakl Witkacego. W wizualizacjach inspirują się Witkacym od samego początku. Są w temacie. Nam się świetnie pracuje razem.
M. Ś.: Więc może koncertowa płyta i wideo koncertowe?
K. H.: Był taki zamiar na jubileuszu. Graliśmy urodziny [Teatru Witkacego] na dużej scenie i nagrywaliśmy. Udało się świetnie nagrać dźwięk. Bardzo dobrze brzmi. Można ten koncert zobaczyć w sieci. Natomiast nie udało się za bardzo nagrać wizji, bo zaszło nieporozumienie, jeżeli chodzi o kamery. Nie dogadaliśmy się. Efekt jest taki, że jest to zwykła archiwizacja koncertu, a nie klip koncertowy. Można zobaczyć, jak ten koncert wyglądał, jak wyglądamy na scenie, jak te wizualizacje wyglądają, ale nie jest to zmontowane pod kątem klipu, tylko ma charakter dokumentalny.
M. Ś.: Jak reaguje publiczność na Waszą muzykę nafaszerowaną Witkacym?
D. P.: Kiedy ostatnio graliśmy, to wszyscy się świetnie bawili. Podczas koncertu, który mieliśmy w klubie Appendix w Zakopanem, to nawet w knajpie poniżej spadł żyrandol. Przyjechała policja, więc chyba dobrze. Skończyliśmy grubo po północy, a mieliśmy grać do 12.00. Byłem bardzo zdziwiony, bo nawet niektórzy znali teksty do Bellatrix. Cały refren. Ludzie reagują pozytywnie. Kiedy dochodzi do nich tekst, jest dobre nagłośnienie, jesteśmy w dobrej przestrzeni – ludzie rozumieją, o czym śpiewam, to słuchają. Jak nie znają, to już się bawią, ale jest zainteresowanie. Nie ma tumiwisizmu. Zahaczam ludzi, jak widzę, że komuś się nie podoba, to specjalnie dla tego człowieka jeszcze bardziej się staram. Albo we mnie czymś rzuci, albo się uśmiechnie [śmiech].
M. Ś.: Bardzo wam życzę wielu fanów i otwartej na Witkacego publiczności. Jednocześnie jest to też okazja, żeby wszystkich zachęcić do zobaczenia Palfy Gróf na You Tube, Vimeo, czy posłuchania na Spotify lub iTunes.
D. P.: Jesteśmy na Spotify. Chłopaki zrobili super sprawę. Ja w ogóle elektroniczny nie jestem.
K. H.: Wszystkim serdecznie polecamy Spotify. Zaraz się zaczną festiwale i sezon koncertowy, będziemy jeździć w Polskę z promocją epki. Mamy w planach Warszawę, Wrocław i Kraków.
M. Ś.: Właśnie, może by się tak udało Wam zsynchronizować Wrocław, żeby zagrać profesorowi Januszowi Deglerowi na urodziny?
K. H.: A kiedy profesor ma urodziny?
M. Ś.: 2 czerwca.
K. H.: Które to są urodziny.
M. Ś.: Osiemdziesiąte.
K. H.: Osiemdziesiąte. O kurczę! Nie wiemy, co profesor sądzi na temat naszego zespołu. Nie mieliśmy okazji z nim porozmawiać. Zastanawiam się, czy by się ucieszył z takiego koncertu? Raczej by się wystraszył. Za głośno dla profesora.
M. Ś.: Zależy, jaki utwór. Milionerzy? Tysiąc kochanek jest takie łagodniejsze, przynajmniej na początku.
D. P.: Albo Poranne kąpiele.
K. H.: Co jest dziwne w tym utworze: nie wiadomo, skąd wzięła się tam mantra tybetańska „Om mani padme hum”.
D. P.: Dlatego, że „Om mani padme hum” to jest najstarsza mantra, mantra miłości.
K. H.: Skąd się wzięła? To był też taki psikus witkacowski. Dominik to wymyślił, ja się ciągle zastanawiam, jak do tego doszło? Zaczęło się na koncertach.
D. P.: Wychodziło z tekstu: „Wszystko nie to już / Gdyby nowy sojusz / Zawrzeć tak z kimś nieznacznie / samochód też by się przydał”… „żyć pięknie a nawet dziwacznie…”.
K. H.: Moja ulubiona piosenka.
D. P.: „Mieć róże choć w zadku”. „Om mani padme hum”. Mantra miłości. Ludzie! Otwórzcie się, pomóżcie biednemu, dajcie mu bułkę!
K. H.: Kochajcie się! Bądźcie dobrzy!
D. P.: Z tego tak wyszło, my to popieramy. Nie chciałem robić „aaaaa!” albo „uuuuu!” czy innych takich polskich refrenów w większości na samogłoskach. I tak żeby jakoś to dopełnić, wykorzystałem „Om mani padme hum”. Tak samo w Lodowych wojownikach, ale tamta mantra pojawiła się z inicjatywy Anity Podkowy. To jest mantra „Oṁ Saha nāvavatu saha nau bhunaktu Saha vīryam karavāvahai”. Wzięliśmy połowę. Mantra szacunku ucznia do mistrza. I też szacunku człowieka do góry. To się nam dobrze łączyło.
M. Ś.: Szacunek dla Mistrza.
D. P.: À propos Lodowych wojowników. Lodowi wojownicy – szacunek człowieka do góry, że teraz nawet na K2 wychodzą. To też wiadomo, dziwne rzeczy tam się dzieją.
M. Ś.: Czy myślicie o tym, żeby śpiewać Witkacego nie tylko po polsku? Są tłumaczenia części wierszyków. Pracowałem przy polsko-angielskiej edycji Gyubala Wahazara. Przeoczyliśmy fragment tłumaczenia i trzeba było na bieżąco tłumaczyć jedną z dwóch piosenek Ojca Unguentego z tego dramatu. I młoda osoba, która to przełożyła, mówiła, że miała mnóstwo zabawy przy tym. Co sądzicie o wykonywaniu utworów Witkacego po angielsku? Żeby wyjść poza Polskę. Chociaż niekoniecznie trzeba śpiewać po angielsku, żeby podbić świat. Przykład Rammstein tutaj już padł, oni śpiewają po niemiecku.
D. P.: Manu Chao, tak.
M. Ś.: Czy można wylansować też hit? Węgierski zespół Omega śpiewał po węgiersku Dziewczynę o perłowych włosach [śmiech]. To chyba jedyny taki przypadek.
D. P.: Akurat śmieszne. Było coś takiego, miałem taką rozmowę: chłopaki przychodzą i pytają – „Ty śpiewasz? Pracujesz w teatrze?” „No tak, pracuję”. „Śpiewasz coś?” „No, coś tam śpiewam”. „A po angielsku byś pośpiewał?” „Nie, jak już, to po polsku”. „Po polsku i Witkacego!”. Chcieli, żebym śpiewał po angielsku. Dlaczego po angielsku? Jesteśmy w Polsce. Nie jestem przesadnym patriotą czy kimś takim, ale… śpiewajmy po polsku. Śpiewajmy Witkacego! Nie jest doceniony w Polsce.
K. H.: Cały urok polega na tym, że Dominik śpiewa po polsku, bo jest aktorem, śpiewa teatralnie, śpiewa mocno, dykcyjnie, to nie jest typowy rockowy wokalista i to jest pewien nasz charakter. Po angielsku to zginie.
D. P.: Gdyby było takie zapotrzebowanie, to może tak. Kompletnym, moim zdaniem, niewypałem był zespół Myslowitz. Zrobili swoje numery po polsku i po angielsku. Zresztą nie lubię Myslowitz.
K. H.: Brodka zrobiła płytę po angielsku, Podsiadło też zrobił po angielsku. Nie rozumiem tego. Traci to urok.
D. P.: Może dlatego tak mówimy, bo słabo znamy język angielski? Dogadam się, ale żeby śpiewać…
K. H.: Żeby śpiewać po angielsku, to trzeba… faktycznie, są wokaliści, którzy starają się śpiewać po angielsku i słychać, że oni nie posługują się tym językiem.
D. P.: Jak już, to śpiewałbym polskim akcentem… Tak jak Hindusi mówią po angielsku, z takim „r”, to by było zabawne. Czy jak niektórzy Rosjanie mówią po angielsku.
K. H.: Kiedy John Malkovich grał Ruska, to mówił „mawierfakier” [śmiech].
M. Ś.: Tak, charakterystyczne.
D. P.: Np. tak bym się zgodził zaśpiewać Witkacego. To by było żartem.
M. Ś.: A czy myśleliście też o jakiejś większej formie? Takim wyzwaniu, jak np. Sonata Belzebuba czy muzyka operetkowa do całej Panny Tutli-Putli?
K. H.: Super by było w ogóle zrobić muzykę do całego spektaklu Witkacego, rockową, tak od A do Z. Mi się marzy, żeby do dużej formy, à propos dużych form, to zrobić całą muzykę do spektaklu na bazie dramatu Witkacego. Już kiedyś coś takiego robiliśmy…
D. P.: Mi się marzy, żeby dołączyć jakiś klawisz do nas. Czegoś mi jeszcze brakuje. Nie ma odpowiedniego tła.
K. H.: Muzycznie szukamy cały czas.
D. P.: Cały czas kombinuję, żeby okarynę kupić albo coś takiego, żeby tam jeszcze też gdzieś gitara. Gram tam coś na gitarze.
K. H.: Szukamy więcej przestrzeni.
M. Ś.: Może dęte instrumenty? Jakiś saksofon?
D. P.: Albo dęciak… Szukamy… Czasami jest jakby za pusto. Jeszcze jedna ściana dźwiękowa by się przydała. Jak jest cisza, to to słychać. Ale cały czas się rozwijamy. Witkacy cały czas jest z nami. Nie możemy od niego się uwolnić tak naprawdę teraz.
K. H.: Ale nie chcemy. Zobaczymy, co jeszcze nam pokaże.
D. P.: Tekstów jest cały stos. Czeka. Tylko musimy nagrać tę płytę z materiałem z Witkacego. Mamy pozwolenie od Jacka Bielińskiego, takiego barda łódzkiego, na wykorzystanie jego tekstów. Chcesz – bierz! Co chcesz, to bierz. Ma ciekawe, dosyć takie… dużo przekleństw.
M. Ś.: U Witkacego też macie. Szewcy to ponad setka różnych inwektyw i przekleństw. Takich, które nie zawierają żadnego wulgarnego słowa.
D. P.: Chcemy ten materiał, który już mamy, akustycznie zrobić. Mnie rozsadza. Już zaczyna mi tego brakować.
M. Ś.: Fantastycznie! Myślę, że możemy tu postawić kropkę. Bo plany na przyszłość i Wasze wizje zgrabnie domykają naszą rozmowę. Bardzo Wam dziękuję!