Publikacje dotyczące rodziny Witkiewiczów koncentrują się na dokonaniach Stanisława i jego syna. W cieniu pozostaje Maria Witkiewiczowa (1853–1931), żona i matka, która wzięła na siebie trud zapewnienia obu artystom warunków do życia. Zapracowana i targana skrajnymi emocjami, trwała na posterunku dzięki sile własnego charakteru i determinacji, a także dzięki wsparciu bliskich osób. Największą pomoc otrzymywała od swojej młodszej siostry, Jadwigi Olimpii z Pietrzkiewiczów Świeżawskiej (ok. 1862–1939).

Mój pomysł, by przyjrzeć się relacjom Marii i Jadwigi, nabrał rumieńców, gdy w zasobach Biblioteki Narodowej natrafiłam na 5 kart pocztowych i list z jesieni 1927. Choć to bez wątpienia tylko ułamek wieloletniej korespondencji obu sióstr, to nawet z tych kilku kartek zapełnionych niedbałym pismem Świeżawskiej można sporo wyczytać. Listy są nie tylko źródłem informacji, ale także świadectwem wyjątkowej bliskości Jadwigi i Marii, jak również zapisem ich niełatwych zmagań z losem. Nim jednak zaproponuję Czytelnikom wspólną lekturę listów, warto przypomnieć, co wydarzyło się wcześniej.

Jest rok 1877. Maria Pietrzkiewiczówna, uzdolniona pianistka, absolwentka warszawskiego konserwatorium, i Stanisław Witkiewicz, zyskujący właśnie rozgłos malarz i krytyk sztuki, oboje urodzeni i wychowani na dalekiej Żmudzi, chcą razem pójść przez życie. Ich narzeczeństwo trwa – wbrew zwyczajom – bardzo długo, bo ponad 6 lat. W międzyczasie, w październiku 1880 r., podczas leczniczego pobytu w Meranie w Alpach Tyrolskich, Stanisław poznaje Marię Sobotkiewiczównę – Czarną Marę (1854–1922). Choć to spotkanie jest dla niego niczym grom z jasnego nieba, nie zrywa zaręczyn. Znajomość zawarta w Meranie zaciąży nad przyszłym życiem artysty, a także nad życiem obu jego Marii.

Pod koniec 1883 r. Stanisław Witkiewicz zajmuje mieszkanie przy ulicy Hożej 18b. W tej samej kamienicy, ale piętro wyżej, mieszka jego narzeczona oraz jej rodzina: brat Ignacy Gerard Pietrzkiewicz (1849–1910), malutki bratanek Tadzio Pietrzkiewicz (1883–1956), matka, Julia z Rudnickich, siostra, Jadwiga z Pietrzkiewiczów, z mężem, publicystą o zamiłowaniach historycznych, Ernestem Gustawem Świeżawskim (1843–1919).

W sobotę, 5 stycznia 1884 r., skromnie ubrani Maria i Stanisław udają się do pobliskiego kościoła św. Aleksandra, by zawrzeć związek małżeński. Towarzyszą im świadkowie: Piotr Rudnicki (krewny Marii ze strony jej matki) i Jan Owidzki (przyjaciel Stanisława). Tego samego popołudnia Marusia zabiera swoje rzeczy i przenosi je do mieszkania męża. W tym samym kościele św. Aleksandra ponad 2 lata wcześniej – 24 listopada 1881 r. – małżeństwo zawarli Świeżawscy. Im także świadkował Piotr Rudnicki.

Ze wzmianek w listach wynika, że mieszkaniem na Hożej 18b dysponowały matka i siostry Stanisława Witkiewicza, przebywające w Mińsku litewskim. Do nich też należały meble. „Jeżeli jakiego coś się stanie, że Was wybuch rzuci w przestrzeń wracajcie prosto do swego mieszkania. [...] Najdroższa Matulu, proszę pamiętać, że to my u Was mieszkamy. Młodzi małżonkowie liczyli się z koniecznością opuszczenia mieszkania, napomykali też, że jest dla nich za drogie. Spędzili w nim jednak 6 lat. Wszystko wskazuje, że właśnie na Hożej 18b, 24 lutego 1885 r. przyszedł na świat ich jedyny syn, Staś, nazywany w niemowlęctwie Kaluniem.

Dla Marii Witkiewiczowej fakt, że siostra i szwagier mieszkali piętro wyżej miał ogromne znaczenie. Potrzebowała ich wsparcia, szczególnie wtedy, gdy jej mąż chorował lub wyjeżdżał na dłużej. Już w młodych latach Maria cierpiała na kłopotliwą fobię – panicznie bała się zostać  sama, szczególnie w nocy, co mocno komplikowało jej życie.

Nim przyszedł na świat Staś, Maria przesiadywała u Świeżawskich, zajmując się Tadziem Pietrzkiewiczem. „Marysia w braku nadziei lub swoich dzieci, spędza całą miłość na Tadzia i żeby nie nasze zajęcia to by tak jak Wy całymi dniami tańczyła wokół niego. Pyszne dziecko”. Chłopiec, urodzony 5 kwietnia 1883 r., jako osesek został osierocony przez matkę, Marię z Sawickich (1863–1883). Bezdzietni wujostwo Świeżawscy stali się zastępczymi rodzicami Tadzia. Rodzony ojciec, zajęty karierą inżyniera technologa chemicznego i pracujący często z dala od Warszawy, pojawiał się w życiu chłopca z rzadka, choć zapewne łożył na jego utrzymanie. O bratanka troszczyli się też Witkiewiczowie.

8 czerwca 1885 r. Jadwiga trzymała do chrztu trzy i pół miesięcznego Kalunia. Jej kumem był „Profesor Instytutu Muzycznego” Antoni Sygietyński (1850–1923). Ci pierwsi rodzice chrzestni nie byli ludźmi z przypadku, to bliscy Witkiewiczów. Sygietyński, serdeczny przyjaciel i współpracownik z redakcji „Wędrowca”, poróżnił się kilka lat później ze Stanisławem i utracił kontakt z chrześniakiem. Za to Jadwiga, jako jedyna z czworga chrzestnych, była przez cały czas obecna w życiu Stasia, od jego narodzin aż po śmierć. Bo zrządzeniem losu obydwoje rozstali się z życiem we wrześniu 1939. Ona zginęła podczas bombardowania Warszawy, chrześniak zmarł śmiercią samobójczą w dalekich Jeziorach na Polesiu.

Warszawski chrzest „z wody” został przyćmiony przez chrzest numer dwa „z olejów”, w Zakopanem. Niesłusznie, bo te pierwsze chrzciny miały swoją wagę. Helena Modrzejewska (1840–1909), która w styczniu 1885 r. zadeklarowała, że będzie chrzestną dziecka Witkiewiczów, nie wyjechała do Ameryki, tylko krążyła po Europie. Mogła wpleść Warszawę w swój program podróży, by trzymać do chrztu Kalunia. W początku lata 1885 r. pojawiła się w Krakowie, potem gościła w Zakopanem. Pisał Stanisław Witkiewicz w liście do matki z 25 maja 1885 r.: „Ja mam ochotę być w górach, to jest w Zakopanem, dlatego, żeby widzieć panią Helenę. Przy tym na zdrowie i siły wyszłoby to dobrze i trochę materiału do obrazów zebrałbym. Pani Helena jest teraz w Szkocji. Żadnych listów. Zresztą, żeby nie fatygować Modrzejewskiej, wystarczyło posłużyć się często praktykowanym zastępstwem za nieobecnego rodzica chrzestnego (per procura). Jadwiga nie zastąpiła jednak Heleny. Chrzest „z olejów” został odroczony. Jeszcze w styczniu 1891 r. nie było całkiem pewne, czy Modrzejewska dotrzyma obietnicy i przyjedzie do Zakopanego. Chrzciny w góralskiej chałupie w pańsko-ludowym zbrataniu były oczywiście wyjątkowym wydarzeniem, ale bliżej im było do inscenizacji teatralnej niż do kościelnego sakramentu, co trafnie skomentował ojciec chrzestny Stasia, Jan Krzeptowski Sabała: „Honoruk w kościele nijakiego z kumosiom Modrzewskom ni miał”.

W marcu 1886 r. Stanisław Witkiewicz po raz pierwszy ujrzał Tatry. Przyjechał do Zakopanego na zaproszenie Dembowskich. Maria i Bronisław przeprowadzili się pod Giewont trzy lub cztery miesiące wcześniej. Przekonali przyjaciela, że zakopiański klimat dobrze wpłynie na jego zdrowie, ugościli go u siebie, pokazali mu piękno tatrzańskiej zimy i zarazili swoją miłością do góralszczyzny. Wyjazd przyniósł obfity plon w postaci tekstów i wspaniałych ilustracji. Później – mimo wielu przeciwności – były kolejne wyprawy w Tatry.

Wiosną 1890 r. Witkiewiczowie z pięcioletnim Stasiem przenieśli się do Zakopanego na stałe. Początkowo nie sądzili, że to definitywna przeprowadzka i do jesieni wynajmowali jeszcze warszawskie mieszkanie przy ulicy Wiejskiej 3.

Po likwidacji mieszkania obrazy i rysunki Witkiewicza trafiły „na przechowanie” do Świeżawskich. Tam zainteresowani kupnem mogli oglądać prace. Informacja o istnieniu warszawskiego składu dzieł Witkiewicza pojawia się w liście Karola Potkańskiego do Modrzejewskiej (14 lutego 1891). List ten był publikowany w obu edycjach korespondencji aktorki, ale nazwisko Świeżawskich nie zostało rozszyfrowane:

Szanowna i łaskawa Pani! Miałem napisać pięknie wystylizowany list angielski do miss Freeman z zapytaniem, jak się jej Warszawa podoba i czy znalazła kogo, który by choć tak jak ja mówił po angielsku? Tymczasem w interesie pana Stanisława piszę ten list po polsku – do szanownej Pani. Znamy aż nadto dobrze naszego wspólnego przyjaciela, abyśmy nie wiedzieli, jak jest chorobliwie drażliwy na różne rzeczy; co więc radzić, nie wiem, i nie mogę nic wziąć na swoją odpowiedzialność – powtarzam więc tylko projekt pana Dembowskiego, który mi go w liście podał: jeżeli miss Freeman rzeczywiście ma ochotę kupić jaki obrazek Witkiewicza, to byłaby na to rada (a jak się zdaje, dosyć tego potrzeba, aby coś można sprzedać). Na ulicy Hożej nr 11 mieszka bratowa pani Witkiewiczowej, pani Śnierowska [sic], u której jest dosyć szkiców pana Stanisława na składzie – można by więc coś wybrać, przesłać do Zakopanego, dać zaliczkę i umówić się o cenę z poleceniem wykończenia. Powtarzam ustęp listu pana Dembowskiego, jak to jednak zrobić, w jaki sposób? – dobrze nie wiem, wszystko to więc trzeba pozostawić do decyzji szanownej Pani. Nasz pacjent (pana Stanisława pod tym względem trzeba traktować jako pacjenta) ma przeczulone nerwy i nienormalną drażliwość, przyjaciele jego widzą jednak różne, niekoniecznie wesołe rzeczy – którym chcielibyśmy zaradzić. Jeśli źle radzą, trzeba im wybaczyć, bo chcieliby jak najlepiej, a sytuacja jest przytrudna.

Potkański niezbyt precyzyjnie kieruje adresatkę listu do bratowej, zamiast do siostry Marii Witkiewiczowej, ale podaje poprawny adres – Hoża 11. Zniekształcone nazwisko (Śnierowska zamiast Świeżawska) to chyba wina błędnego rozczytania rękopisu. Miss Lu Freeman, zainteresowana kupnem obrazu Witkiewicza, była amerykańską przyjaciółką Modrzejewskiej, uczestniczką chrzcin Stasia w Zakopanem. Potkański oprowadzał ją po Krakowie – do czego nawiązuje w liście. Wspominany dalej Dembowski to oczywiście Bronisław, mąż Marii z Sobotkiewiczów, opiekun Stanisława Witkiewicza. I jego nazwisko nie zostało poprawnie objaśnione w przypisach do listu.

Świeżawscy mieli u siebie skład prac szwagra, a Ernest odbierał z redakcji „Kuriera Warszawskiego” jego honoraria autorskie. Prowadzenie w Warszawie tych spraw Witkiewiczów nie wyczerpywało wzajemnych kontaktów. Świeżawscy przyjeżdżali wraz z Tadziem na długie pobyty do Zakopanego. Witkiewicz powtarzał w listach, jak bardzo go cieszy, że Marynia może mieć przy sobie siostrę. Jadwiga i Ernest zatrzymywali się u Witkiewiczów, rzadziej wynajmowali osobne mieszkanie. Przywozili kufry z książkami, bo Świeżawski latem nie zawieszał pracy naukowej. Jadwiga pomagała Marii w jej codziennych obowiązkach. Pierwszy dłuższy pobyt Świeżawskich w Zakopanem miał miejsce latem 1890. W 1892 r. przez 6 tygodni gościła u Witkiewiczów Jadwiga wraz z Tadziem. W 1901 r. Staś spędzał wakacje w Syłgudyszkach, a Tadzio mieszkał z Witkiewiczami, uczył się, chodził na wycieczki i opiekował się mieszkańcami przydomowego kurnika. Latem 1903, gdy Staś po maturze wyjechał na swoje „dojrzałe” wakacje, ojciec informował go z Zakopanego: „Twój pokój urządzony dla Wujów Ernestów”. 15 lipca donosił:

Dziś przyjechali Ernestowie. Nic nie zmienieni. Wujaszek wygaduje i wybucha śmiechem. To co mówią o Tadziu potwierdza moją diagnozę. Źle pokierowano jego życiem. Wypruto z niego muzykę i wstawiono materię. On nie miał uporu silnych charakterów i świadomych indywidualności i teraz jest biedny rozbity chłopiec. Żal mi go – i widzę, że nikt nie stara się z nim porozumieć. Teraz jest na Kaukazie.

Zaś 28 lipca relacjonował: „W domu dobrze. Mama zdrowa. Cieszy się Ciocią. Ernest łyka książki i pisze, zawsze uważając biednego Długosza za erotomana. I wreszcie 9 sierpnia 1903: „Wujostwo są dobrym, cichym pierwiastkiem i szkoda, że wyjeżdżają”. Rok później Witkiewicz narzeka, że Świeżawscy zamieszkali daleko od chaty Ślimaka. W liście do Stasia z 24 maja 1904 r. pisze: „Mama goni na Skibówki. Wczoraj była Ciocia Jadzia – nigdy jeszcze taka tłusta nie była”. I dzień później: „Mama zdrowa, ale za daleko ma Ciocię, więc nie ma tyle uciechy, ile by mogła”. Z urywków pamiętnika Emilianny (Emilii Anny, Muli) Chwistkówny (1885–1960), siostry Leona Chwistka, dowiadujemy się, że Tadzio przyjeżdżał do Zakopanego również zimą. W styczniu 1901 r. dziewczyna spotyka „niebrzydkiego warszawiaka” na ślizgawce przy Przecznicy, opodal domu Witkiewiczów. 17 stycznia 1905 r. Mula notuje: „«Tadzio », kuzyn Stasia Witkiewicza, jest w Zakopanem od dawna, widuję go często, nazywa się Pietrzkiewicz”.

Wiosną1914 r. Świeżawscy przenieśli się do Zakopanego. Ich kilkuletni pobyt pod Giewontem zbiegł się z najtrudniejszym okresem w życiu siostry i szwagierki. Był to ciąg zdarzeń, który zapoczątkowało samobójstwo narzeczonej Stasia, Jadwigi Janczewskiej (1889–1914). Od feralnego dnia jej śmierci, 21 lutego 1914 r., Maria Witkiewiczowa żyła w ciągłym strachu o syna, który otwarcie zapowiadał, że także się zabije. Wyjazd Witkacego w tropiki, w czerwcu 1914 r., niewiele zmienił, lęk pozostał. Pobyt Stasia w Petersburgu/Piotrogrodzie i jego perypetie wojenne były przyczyną kolejnych czarnych myśli. W międzyczasie, 5 września 1915 r., w Lovranie umarł Stanisław Witkiewicz. Jego pochówek w Zakopanem musiał być dla wdowy traumatycznym przeżyciem, także z tego względu, że podczas uroczystości główną rolę odegrała Maria Dembowska. Fakt, że w tym trudnym okresie wraz z Witkiewiczową mieszkali Jadwiga i Ernest, a także – przez pewien czas – Tadzio z żoną i dziećmi, był szczęśliwym zbiegiem okoliczności.

Cztery dekady zakopiańskiego życia Marii Witkiewiczowej wypełniła praca. Początkowo jej głównym zajęciem były lekcje muzyki. Miała prywatnych uczniów i stałą posadę w Szkole Pracy Domowej Kobiet w Kuźnicach. Prowadziła chór i zajęcia umuzykalniające dla dzieci. Hodowała też drób i uprawiała ogród, a jej wypieki i mięsa cieszyły się zasłużoną sławą. Po drugim wyjeździe męża Stanisława do Lovrany (w listopadzie 1908 r.) zaczęła dorabiać, przyjmując pod swój dach gości. Najpierw w domu Ślimaka, gdzie zostali we dwoje z synem, a od jesieni 1912, już na większą skalę, w wynajętej willi „Nosal” na Bystrem. Po opuszczeniu „Nosala” dzierżawiła pensjonaty „Wawel”, „Tatry” i w końcu „Zośkę”.

Od początku pobytu pod Giewontem Maria zajmowała się też rękodziełem artystycznym: ozdabiała haftami ubrania, obrusy, zasłony, wykorzystując motywy góralskie przetworzone przez siebie lub według rysunków męża. Jej hafty i koronki dobrze się sprzedawały. Wspominała Maria Rodakowska (po mężu Woźniakowska): „Pani Witkiewiczowa, Litwinka praktyczna i wytrwała, a przy tym bardzo zręczna, pierwsza zaczęła przystrajać motywami góralskimi serwety, firanki i różne drobiazgi, które w mig rozkupywano. Ona też utrzymywała cały dom i była przeciwstawieniem nieopatrzności męża”. 4 marca 1892 Witkiewicz chwalił żonę w liście do matki: „...wynalazła pantofle z białego góralskiego sukna i po góralsku wyszywane, które wyglądają bardzo dobrze i ludziom się podobają. Cóż, kiedy tutejsi szewcy natychmiast rzucili się do wyrabiania tych pantofli, więc źródło fortuny może być wypite przez nich”. W 1900 r. w salonie „Domu pod Jedlami” zawisły cztery sukienne zasłony z wyhaftowanymi przez Witkiewiczową stylizowanymi parzenicami i rozetami według projektu jej męża. Prace Marii można było podziwiać na wystawach prezentujących styl zakopiański. W lipcu 1909 r. jej hafty zostały pokazane na dużej wystawie sztuki użytkowej na Skibówkach.

Jadwiga Świeżawska też miała artystyczne zdolności, które, być może, rozwinęła przy starszej siostrze w Zakopanem. W Warszawie rozkręciła własną firmę. To była konieczność, a nie kaprys. Jej mąż, Ernest, choć niesłychanie pracowity, w drugiej połowie dojrzałego życia pisał głównie „do szuflady”. Na dodatek pieniądze się go nie trzymały, bo gromadził książki, starodruki i cenne dokumenty (podobno zresztą z pełną akceptacją żony). Trud utrzymania domu spoczywał w znacznej mierze na barkach Jadwigi. Jej firma krawiecka, zdobiąca haftami, aplikacjami i malunkami damskie suknie, miała dobrze prosperować. W „Kurierze Warszawskim” ze stycznia 1914 r. znalazłam takie ogłoszenie: „Dżetowe wyroby najmodniejsze, tanio. Pracownia J. Świeżawskiej, Mazowiecka 11. Firma «Pailletes», Telefon 73-38”. Jadwiga miała zatrudniać do pomocy inne osoby i realizować zamówienia dla poważnego odbiorcy, jakim był dom mody Bogusława Hersego. Współpraca z tym znanym przedsiębiorstwem mogła się rozpocząć w 1902 r., gdy wprowadzało ono na rynek kolekcję ubrań inspirowanych stylem zakopiańskim. Z listów z 1927 r. wynika jednak, że w latach 20. sytuacja firmy „Pailletes” nie była już korzystna.

Po wyjeździe z Zakopanego Świeżawska wróciła do kamienicy przy ulicy Mazowieckiej 11. Wraz z Ernestem mieszkali pod tym adresem co najmniej od 1908 r. Jadwiga nadal utrzymywała ścisły kontakt z siostrą. Pisała listy, często jeździła do Zakopanego, także ze swoimi przyszywanymi wnukami, Renią i Tadeuszem-juniorem. W drugiej połowie lat 20. Staś Witkiewicz zaczął regularnie odwiedzać Warszawę. Zatrzymywał się przy ulicy Brackiej 23. W okazałej kamienicy, w oficynie na piątym piętrze, duże mieszkanie zajmowała jego żona, Jadwiga (Nina) z Unrugów. Podczas pobytów w Warszawie Witkacy regularnie kontaktował się z Jadwigą Świeżawską i Tadeuszem Pietrzkiewiczem, z czego skrupulatnie zdawał relacje w listach do matki. Z kolei Jadwiga Świeżawska na prośbę siostry sprawowała dyskretną kontrolę nad Stasiem, wyręczając się często Tadeuszem.

W listach Jadwigi do siostry, a także w korespondencji Witkacego do matki, pojawia się informacja nie całkiem zbieżna ze znanymi losami Tadzia Pietrzkiewicza. Staś w styczniu 1927 r. donosił matce, że Tadeusz ma objąć posadę. Z listów Świeżawskiej niespełna rok później wynika jednak, że 44-letni Tadeusz jest bez pracy i pozostaje na jej utrzymaniu. Być może objęcie posady opóźniło się? Według biogramów, Pietrzkiewicz w latach 1928–1933 pełnił funkcję referenta w Departamencie Budownictwa Ministerstwa Spraw Wojskowych, a w latach 1933–1939 był radcą w Departamencie Budownictwa Ministerstwa Poczt i Telegrafów. Podejrzewam, że te posady zostały dla niego wyjednane dzięki rodzinnym koneksjom. Nie jest jasne, z czym wiązała się opisywana przez Jadwigę egzekucja komornicza. Czy to konsekwencja bankructwa firmy LigMet, którą Tadeusz miał kierować? Czy może kwestia innych jego zobowiązań?

I [karta pocztowa] stempel: Warszawa 28 X [19]27

[Wszystkie karty pocztowe są zaadresowane tak samo: Wielmożna MarjaWitkiewiczowa, Zakopane, Willa Zośka, Krupówki]

Piątek. Moja Droga. Piszę naprędce, bo roboty mi się nawaliło terminowej, może będzie nareszcie zyskowniejsza, bo to nowy kupiec i pierwsza robota, więc będę kalkulować, okaże się rezultat za parę dni. Prócz tego znowu kłopoty na skutek zamieszkania Tadzia, bo dziś upływa termin płacenia tysiąca zł[otych] i spodziewamy się komornika. Wczoraj co się dało usunęłyśmy z Teosią na strych – dwie kanapy i stół, a sekretarzyk i biuro czeczotowe  oddałam do domu sztuki na sprzedanie, bo wolę te pieniądze na swoje długi niż niemi płacić jego zobowiązania. Teraz więc pokoje puste, a Pietrzkiewicze śpią wszystko troje na ziemi. Ja wyleguję się tylko na łożu. Maszynę też wstawiłam do dozorcy, zresztą niech się dzieje co chce, a Tadzio musi szukać pokoju, bo grożą nowe i ciągłe zajęcia. Zdrowa jestem, humor mi służy mimo to. Ściskam.

II [karta pocztowa] data na stemplu: 3 XI [19]27

Moja droga. Listy otrzymuję zawsze w Poniedziałki wieczorem bardzo regularnie. Ostatni we Środę rano. Jestem tak zajęta robotą, że ani zipnąć. Pierwszy raz w życiu nie byłam w dzień Zaduszny na Powązkach – ledwo co że wyleciałam na Plac Saski na uroczystość Nieznanego Żoł[nierza], bo blisko miałam. Całą Niedzielę i święto robiłam zapamiętale, nie chcąc popuścić żadnej roboty i dwóch Żydów trzymam, aby tego zatrzymać, który będzie zyskowniejszy. Jest malowanie przygodą z powodu braku mebli, i tych co dałam już bezpowrotnie do sprzedania, i tych co na strychu. Możesz sobie to wyobrazić! Deska do prasowania zastępuje szufladki na materiały dżetowe, nie ma stołu, więc na oknach wszystko i na mojem łóżku. Co chwila trzeba sprzątać jedno, aby było miejsce na drugie. Słowem przedsmak czyśćca. No trudno, może się to kiedy skończy. Zdrowie i humor dotąd trwają. Ściskam. JŚ.

III [karta pocztowa] data na stemplu: 3 XI [1927]

Czwartek. Moja droga. Bolał mię ząb trzonowy, ze dwa tygodnie zwlekałam, aż nareszcie siedzę w poczekalni u p. Ignatowiczowej, a przede mną jeszcze trzy osoby, więc, korzystając z czasu, piszę drugą kartę. Tamtą wrzuciłam o 17, teraz dochodzi 7-a. Zdecydowałam się wyrwać, bo nic już z pnia zepsutego. W południe otrzymałam Twoją kartę. Moja droga. Dziękuję Ci za tę wędrówkę daleką na cmentarz, ale ja się boję, że wzięłaś nad siły, to przecie cała podróż w naszym wieku. Jestem ci bardzo wdzięczną, tem bardziej, że sama nie miałam czasu być na Powązkach. Już idę zaraz do wyrywania, bo ostatnia osoba poszła. Ściskam Cię bardzo. JŚ.

Ząb wyrwany znakomicie. Idę do domu.

IV

Niedziela [6 XI 1927?]

Moja droga. Nie mogę zapomnieć tego, żeś chodziła taki szalony kawał na cmentarz; widzę Cię w opisanym stroju i myślę, żeby ten spacer nie zaszkodził Ci. Jeszcze raz bardzo dziękuję za tę bytność na tym moim opuszczonym grobie, wyrzucając sobie to, że tu chociaż nie mogłam być na Powązkach, tak mię ta szelmowska robota dla żydów zajęła. Musiałam to na czas zrobić, bo chodziło o stałą robotę od nich. Dwie suknie już zrobione, dość trudne oceniłam po 60 zł, jutro oddaję i mam dostać więcej. Dobre byłoby to, żeby było ciągle, może bym potrafiła koniec z końcem związać i długi popłacić. Byłam wczoraj u Szterlinga, gdzie są moje rzeczy i spisałam umowę co do cen. Stasia obraz ocenili 450 zł. Z temi wszystkiemirzeczami, co umieściłam wypada dość pokaźna suma 1800 zł. Trzeba czekać teraz amatorów, oni mówią, że na meble te prędzej się ktoś trafi, niż na obrazy. Moje chodzenie do tych rozmaitych ludzi na nic, bo dotąd nikt z nich nie był. Przychodzi mi na myśl, żebyś Ty sama napisała do Kuki Sosnkowskiej do Poznania, że są te rzeczy do sprzedania, może oni by chcieli to zatrzymać w rodzinie, tacy bogacze. Ja miałam zamiar to zrobić, ale może lepiej to przyjmą od Ciebie, jak myślisz – napisz. Ja gotowa jestem na wszystko, co mi to szkodzi, tylko chodzi o to, żeby był rezultat. W dalszym ciągu oczekujemy komornika, który wcale się nie spieszy i piecze nas na wolnym ogniu. Może i wcale nie zjawi się. Trzymamy jednak rzeczy schowane, bo lada dzień może to nastąpić. Kredens, stoły, jadalny i Tadzika, oczekują na zajęcie, bo cóż mam z nimi począć, a jak będzie licytacja, to może da się za jakąś cenę niewygórowaną kupić własne meble! To już ostatnia próba, a potem Tadzio musi się wyprowadzić, choćbym miała sama płacić za jego pokój, to wolę niż obchodzić się bez koniecznych rzeczy. Jak będzie karnawałowa robota, niepodobna będzie się mordować, szukając ciągle wszystkiego, co nie ma miejsca swojego. Mimo że ząb wyrwany i zdawało się na razie, że będzie spokój, boli mnie cała szczęka jedna i druga. Jutro idę, żeby wynalazła, który znowu będzie do wyrwania lub leczenia. Przy każdem jedzeniu dramat, a i w ciągu dnia paroksyzmy częste nie dają spokoju. Staś jeszcze dotąd się nie pojawił. Boję się dowiadywać telefonicznie, bo podobno Nina tego nie lubi. Czekam więc objawienia i zaraz napiszę, że był – jak będzie. Bieda z tym wiecznym niepokojem, czy to z powodu wycieczek w góry, czy do Warszawy. Gdzież będzie stał?

Renia powoli stroi się do swego ślubu na 6-go Grudnia. Kupiła już parę koszul i różowej flaneli na szlafrok, który mam Jej wyhaftować wolnym czasem białym kredowym dżetem. Stosunki, jak gdyby nigdy nic między nami nie zaszło. Naturalnie na ślubie będę, tylko Tadzio nie ma tego zamiaru ze względu na draba, z którego, jak mówi, musiałby przy spotkaniu zrobić bezkształtną massę. Ściskam b. JŚ.

V [karta pocztowa] stempel: Warszawa 7 XI [19]27

Poniedziałek. Moja droga. Piszę na poczcie. Był Staś, śliczny jak Apollo. Mieszka u Niny, oboje w małym Jej pokoju! Co za romantyczność! Był zdziwiony pustką w mieszkaniu. Nie mogłam wydusić, na jak długo przyjechał. Miał być u Ady i mówić o tych obrazach Stacha – może i powie. Wracam od Ignatowiczowej, która mi zatruła ząb i w Środę będzie plombować. Okazało się, że tamten był piernik Bogu ducha winien, źle się orientowałam w bólu, no ale też niepotrzebnie siedział i często puchło dziąsło, więc dobrze, że go nie ma. Kuriera nie płać, bom już zaprenumerowała. Czy czytałaś, że Kinkel i jakaś Walterowa otworzyły pensjonat „Lalkę” na Chałubińskiego? To ci będzie opera!

Ściskam Cię bardzo. JS.

VI [karta pocztowa] stempel: Warszawa 10 XI [19]27

Czwartek. Moja Droga. Nic nowego o Stasiu donieść Ci nie mogę, bo nie był po raz drugi, tylko Tadzio dwa razy telefonował. Wczoraj rozmawiał sam, a dziś tylko Nina była, więc nie doszli do niczego z ucinkowym swoim stylem, tylko tyle wie, że Stasiu niby to w domu. Bardzo trudny obowiązek na mnie kładziesz potakiwania i bycia po stronie wiadomej osoby. Wiesz, że ja jestem zdania, że może lepiej, żeby mieszkanie było naszych ananasów oddzielne, wtedy nie będziemy widziały mnóstwa rzeczy, które oni wyprawiają i stosunki nasze mogą być wtedy jak najlepsze, a tak razi nas dużo rzeczy, od których oni nie chcą odstąpić. Więc chyba tylko w tem byłabym z nim zgodna, ale to znowu Tobie nie dogadza, bo przywykłaś czuwać nad jego wygodami i leczyć choroby. Tu jest właśnie sęk. Ja stanowczo zacznę się starać o pokój dla Tadzia, wtedy będę miała i ja i on wygody, a tak jest haniebnie. Deszcz leje prawdziwie listopadowo. Zdrowiśmy wszyscy. Renia wdzięczna za pamięć, ma pisać do Ciebie. Ściskam.

* * *

Zaprezentowane karty i list pochodzą z Archiwum rodziny Micińskich zdeponowanego w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Spoczywają one w teczce „Maria Witkiewiczowa”, pod sygnaturą Rps. akc. 16832. Teczka należy do spuścizny po Halinie Micińskiej-Kenarowej. Kenarowa zbierała materiały do książki, której bohaterkami miały być m.in. Maria Dembowska i Maria Witkiewiczowa Historia tych listów jest bez mała sensacyjna. W r. 1982 Andrzej Kuznowicz odnalazł w swojej w willi na warszawskim Mokotowie pudła z dokumentami po zmarłej „stryjence”, Leokadii z Białynickich-BirulaJaniszewskiej. Leokadia była krewną Teodora Białynickiego-Biruli i pomieszkiwała w zakopiańskiej willi „Olma”, będącej ostatnią przystanią Witkiewiczowej. Najpewniej wówczas weszła w posiadanie paczki z korespondencją adresowaną do matki Witkacego. Andrzej Kuznowicz, widząc, że ma do czynienia z bezcennymi archiwaliami, oddał je w ręce Anny Micińskiej. Listy od Heleny Modrzejewskiej do Marii Witkiewiczowej Micińska opublikowała w „Przekroju. Później światło dzienne ujrzało 49 listów Witkacego do matki. Listy Świeżawskiej nie zostały wykorzystane przez Halinę Kenarową i do dziś leżały w archiwum Biblioteki Narodowej. Pisownia listów została zachowana, uwspółcześniono jedynie interpunkcję, za pomoc w rozczytaniu i zinterpretowaniu ich tekstów dziękuję Tomaszowi Pawlakowi.

* * *

Kłopoty z dokumentami

Z wczesnej korespondencji rodzinnej wynika, że Maria Pietrzkiewiczówna i Stanisław Witkiewicz na krótko przed ślubem mieszkali w kamienicy przy Hożej 18b. Po ślubie pozostali w tym samym domu, w mieszkaniu Stanisława, gdzie 24 lutego 1885 r. na świat przyszedł ich syn. Niestety, ta wiedza nie ma potwierdzenia w oficjalnych aktach w księgach parafii św. Aleksandra, gdzie Witkiewiczowie mają przypisane inne adresy. Nie zgadza się też ich wiek i data urodzin Stasia.

 

Akt małżeński Stanisława Witkiewicza z Marią Jadwigą Pietrzkiewicz

Tłumaczenie: Dorota Walczak, komentarze Monika Nyczanka

Miało to miejsce w Warszawie, w Parafii Św. Aleksandra dwudziestego czwartego Grudnia/piątego Stycznia tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego/czwartego roku o szóstej wieczorem. Oświadczamy, że w obecności Piotra Rudnickiego, Kupca, mającego trzydzieści dziewięć lat oraz Jana Owidzkiego, Artysty Malarza, mającego trzydzieści jeden lat, zamieszkałych w Warszawie, w dniu dzisiejszym został zawarty religijny związek małżeński pomiędzy: Stanisławem Witkiewiczem, Artystą Malarzem mającym trzydzieści dwa lata, urodzonym we wsi Poszawsze w powiecie szawelskim, w guberni kowieńskiej, synem zmarłego Ignacego, właściciela ziemskiego, i zamieszkałej we wsi Starzynka w powiecie i guberni mińskiej, utrzymującej się ze środków własnych, Elwiry z Szemiothów[najpewniej wieś Starzynka (Starzynki) nad rzeczką Wołmą w guberni mińskiej, w ówczesnym powiecie mińskim, 3 km na pd. od miasta Iwieniec i ok. 50 km na zach. od Mińska litewskiego], małżonków Witkiewiczów, oraz Marią Jadwigą Pietrzkiewicz, panną na utrzymaniu brata, mającą dwadzieścia dziewięć lat [w rzeczywistości niespełna 31 lat], urodzoną we wsi Tryszki w powiecie szawelskim, w guberni kowieńskiej, córką Mawrikija[Maurycego], właściciela ziemskiego i mieszkającej w Warszawie u syna Julii, urodzonej Rudnickiej, małżonków Pietrzkiewiczów, którzy oboje mieszkają w Warszawie na terenie tutejszej parafii, pierwszy [Stanisław] pod numerem tysiąc trzysta dziewięćdziesiątym pierwszym a [taki sam adres hipoteczny pojawia się półtora roku później w akcie metrykalnym małego Stasia; z dużym prawdopodobieństwem chodzi o kamienicę przy Hożej 40, której ten numer hipoteczny przyporządkowano w „Kalendarzu Warszawskim” z r. 1890; adres Hoża 40 pojawia się w korespondencji Witkiewicza], druga [Maria] pod numerem tysiąc sześćset osiemnastym z literą i [to prawdopodobnie także adres zameldowania, według Taryfy domów dla Warszawy z r. 1877 numer hipoteczny 1618i to Nowogrodzka 29; a według Taryfy domów Miasta Warszawy i Przedmieścia Pragi na r. 1883 to numer kamienicy Marszałkowska 16b (dom Ignacego Bereźnickiego); ponieważ chodzi o narożną działkę u zbiegu Nowogrodzkiej i Marszałkowskiej – może to być ten sam budynek]. Ślub poprzedziło jedno ogłoszenie, opublikowane w tutejszej parafii w dniu trzydziestego Grudnia tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego roku, a po dwóch kolejnych ogłoszeniach i po upływie okresu zakazanego [najprawdopodobniej chodzi o okres świąteczny, w którym Kościół katolicki nie udziela ślubów] dwudziestego drugiego Grudnia/trzeciego Stycznia tysiąc osiemset osiemdziesiątego trzeciego/czwartego roku nadeszła zgoda Jego Ekscelencji Metropolity Warszawskiego, opatrzona numerem jedenastym. Nowożeńcy oświadczyli, że zawarli kontrakt przedmałżeński. Obrzęd religijny ślubu został dokonany przez Księdza Jana Dembickiego, Wikariusza tutejszej parafii. Niniejszy akt został przez Nas [księdza] odczytany, a następnie podpisany przez świadków, Nowożeńców oraz przez Nas. [Podpisy] Stanisław Witkiewicz, Marja Pietrzkiewicz, Piotr Rudnicki, Jan Owidzki, Jan Dembicki, Administrator Ksiądz Ksawery Rogowski.

Akt metrykalny Stanisława Ignacego Witkiewicza

Tłumaczenie za A. Gass, Kiedy urodził się Witkacy?, „Przegląd Tygodniowy” 1985, nr 18.

Spisano w Warszawie w Parafii Św. Aleksandra dwudziestego siódmego Maja/ósmego Czerwca tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku, o godzinie czwartej po południu. Zgłosił się Stanisław Witkiewicz Artysta Malarz, trzydzieści pięć lat liczący [34 lata], w Warszawie pod numerem tysiąc trzysta dziewięćdziesiątym pierwszym lit. a zameldowany [to ten sam adres hipoteczny co w akcie małżeństwa, prawdopodobnie Hoża 40], w obecności Antoniego Sygietyńskiego, Profesora Instytutu Muzycznego i Józefa Holewińskiego Rzeźbiarza, pełnoletnich, zamieszkałych w Warszawie i przyniósł do Nas niemowlę płci męskiej, urodzone w domu zamieszkania jego dwunastego/dwudziestego czwartego Marca tego roku o godzinie szóstej wieczorem [błędna jest nie tylko data urodzin, ale także i miejsce – oba te błędy zostały powtórzone w r. 1911 w innym dokumencie – świadectwie urodzenia Witkacego], przez prawowitą małżonkę jego Marię z domu Pietrzkiewiczów, dwadzieścia dziewięć lat liczącą [powinno być 32 lata, to powtórzenie wieku z aktu małżeństwa, już tam zaniżonego]. Niemowlęciu owemu przy Chrzcie Św. udzielonym tego dnia tylko wodą przez Księdza Franciszka Kaczyńskiego, tutejszego Wikariusza, nadano imiona Stanisław Ignacy, a do chrztu podawali: Antoni Sygietyński i Jadwiga Świeżawska. – Zgłoszenie oddano do miejsca zatrudnienia Ojca. – Akt ten po przeczytaniu przez Ojca, Świadków i przez Nas podpisany został. [Podpisy] Stanisław Witkiewicz, Antoni Sygietyński, Józef Holewiński,Ksiądz Franciszek Kaczyński.

 

 

 

17

 

Podziel się z innymi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *