Tomasz Pawlak

Stanisław Grochowiak (1934–1976) a Stanisław Ignacy Witkiewicz (1885–1939)? Z pozoru (i z definicji) dwa odrębne Istnienia Metafizyczne. Jednak okazuje się, że istnieją w twórczości Grochowiaka utwory, które wyraźnie wskazują na witkacowskie lektury, a jeden z nich jest wprost pastiszem dramaturgicznych dzieł Witkacego. W zeszłym roku z powodu okrągłej 40. rocznicy śmierci przypominano Grochowiaka na łamach pism literackich. Rodzinne Leszno wystawiło mu pomnik. Dziś pragnę zapoznać Czytelników z mało znanym tekstem kogoś, kto zmarł, ledwo przekroczywszy czterdziestkę. Może przedarłby się ku innym sferom świadomości, może zbudowałby inną jeszcze poetykę? Był niezmiernie zdolny, poza literaturą grał, także komponował i malował. W istocie był przepełniony wielkim współczuciem dla świata, współczuciem ogarniającym i zwierzęta, co w Polsce, niestety, do rzadkości i wręcz dziwaczności należy, wystawiając nam stale żałosne świadectwo.

Czy w tych kilku rysach osobowości Grochowiak nie przypomina Witkacego – malarza, także muzyka, uwalniającego zwierzęta z pułapek, w tym psy z łańcuchów? Ale zacznijmy od początku, tj. chronologicznie, skupiając się na „witkacowskich” dramatach Grochowiaka.
Szachy. Rzecz na scenę w trzech epizodach (1961) – uznane za „nieco witkacowskie”, to „rozpisana na schematyczne niczym z lalkowego teatrzyku postaci opowieść o końcu cywilizacji «w małym dworku», gdzie skupiony na grze w szachy z niemieckim najeźdźcą Hrabia nie dopuszcza do świadomości wojny i groźby zmiany ustroju”. Warto przypomnieć, że o tym „małym dworku” w Szachach i nawiązaniu ni to do Witkacego, ni to do innych dramatopisarzy jako pierwsza pisała Marta Piwińska na łamach „Dialogu”:

[Sztuka] Dzieje się w kresowym pałacyku, przez który przechodzi front wschodni, ale także „w małym domku”, w „małym dworku”, niemal w „strasznym dworze”, a także na okopach Świętej Trójcy. Trochę u Przybyszewskiego, trochę u Witkacego, romantyków, trochę u Mniszkówny.

Do dramatów groteskowych Grochowiaka zalicza się Okapi. Komediofarsę w czterech nierównych częściach (1974), w której tytułowa postać (obdarzona temperamentem niczym Madame Sans-Gêne Sardou) to prosta praczka i utrzymanka jednocześnie, która mści się na świecie mężczyzn, a „rolę subretki odgrywa mistrzowsko, z fantazją i talentem, dzięki czemu jej komiczno-fantastyczna wizja świata triumfuje nad nieco witkiewiczowskim, groteskowo-dekadenckim obrazem rozpadu europejskiego świata A.D. 1909”. Politycy w tej sztuce zostają wyśmiani:

Dyktator Anton, dynamitard Trot, spec ze służb specjalnych Zakapiorek, a nawet ostrzyciel noży – Fifi, który daje się na koniec uwieść pokusom politykowania i jako syndykalista widzi swoją przyszłość w nowych rewolucyjnych związkach zawodowych, którym zamierza przewodzić. Jest to „Związek Wolnych i Nieprzymuszonych Ostrzycieli Noży. Jestem tam za kandydata na członka”.

Gdyby te dramatis personae nie przypominały jeszcze nikomu postaci ze sztuk Witkacego, to dla pewności: „Trot z Antonem czytali Witkacego, bo go cytują […]”.

Z ducha groteski, także nawiązującej do dramatów Witkacego, jest według badaczy twórczości Grochowiaka Król IV (1963).

Opowieść o tytułowym Królu – niezdatnym do rządzenia rozsypującym się państwem, które coraz bardziej przypomina prowincjonalny urząd – to jednocześnie zawoalowana krytyka ustroju totalitarnego i polemika z tezami Jana Kotta: wydrwienie Wielkiego Mechanizmu Historii, który w sztuce Grochowiaka zacina się, przystaje, kręci wstecz – wreszcie rozpada. I nie ma w tym krzty tragizmu – jest czysta groteska.

Krystyna Latawiec także polemizowała z jedynie polityczną interpretacją utworu, jako zbytnio zawężającą:

Jeśli już jest to Szekspir (Wielki Mechanizm Historii) czy polscy romantycy (spisek), to przenicowani przez teatr ekspansywnej groteski Witkacego. Powtarzalność praw historii przeradza się w kabaretową zabawę, w serię zabawnych skeczy sytuacyjnych, odwróconych znaków romantycznej tradycji wolnościowej. Do absurdu doprowadza pisarz nie tylko ideę władzy tzw. absolutnej, ale i jej przeciwieństwo, czyli bunt, skoro to sam król miałby dokonać zamachu na siebie w braku zdecydowania spiskowców.

Rola wydania Dramatów Witkiewicza w 1962 r.
Wszystkie z ducha witkacowskie dramaty Grochowiaka (z jednym wyjątkiem), o których była mowa, można umiejscowić na linii czasu i spróbować znaleźć czynnik, który miał wpływ na ich powstanie. Wydaje się, że akurat te dzieła Grochowiaka nie powstałyby bez dobrej znajomości dramaturgicznych dzieł Witkacego. W tym miejscu zatem należy podkreślić znaczenie wydania dwóch tomów Dramatów Witkiewicza przez teatrologa i witkacologa, Konstantego Puzynę w 1962 r. Wydanie wszystkich 22 wówczas dostępnych sztuk miało olbrzymie znaczenie dla teatru polskiego. Było „odkryciem literackim o doniosłym znaczeniu”, dzięki niemu

zmienił się obraz polskiej dramaturgii XX wieku, odwróciły się proporcje, zawaliły ustalone hierarchie. Raptownie zmaleli wszyscy, którzy Witkacego otaczali. Potem w ciągu zaledwie paru sezonów utrwaliła się jego pozycja i rola w repertuarze teatralnym – autora najczęściej granego obok Fredry i Mrożka. Dziś wyraźnie widać, jak uboższy byłby ten repertuar bez dramatów Witkacego.

Nie mniej ważny był wstęp Puzyny do tego wydania, który Janusz Degler ocenił jako „bez wątpienia najświetniejsze karty polskiej eseistyki. Finezyjność interpretacji i precyzja wywodu idą w parze z odkrywczością spostrzeżeń i wniosków”. Epokowość tego dzieła edytorskiego nie ogranicza się jednak do wydania dramatów i przekazania wyjątkowej interpretacji ich rozumienia. To także możliwość czerpania z tego wzorca, co wyraźnie widać w twórczości Grochowiaka. Co prawda nie można sprowadzać jego dzieł do zwykłego naśladownictwa czy nawiązywania; warto w tym miejscu zaznaczyć, że Szachy zostały opublikowane przed dwutomowym wydaniem dramatów Witkiewicza. Z drugiej strony można słusznie dowodzić, że część dramatopisarstwa Witkacego była znana przed wojną (m.in. Tumor Mózgowicz, Wariat i zakonnica, Pragmatyści), a w 1948 r. w Krakowie zdołano, jeszcze przed opanowaniem polskiej literatury przez socrealistyczne produkcyjniaki, wydać W małym dworku i Szewców.
Świadectwo temu, że lektury Grochowiaka od końca lat 50. obejmowały Witkacego (nie tylko zresztą dramaty), dał jeden z jego przyjaciół, kolega z ław szkolnych, Jacek Petelenz-Łukasiewicz:

I jego szczytowa wtedy zachłanność na sztukę, jego lektury ukazujących się wówczas książek, fascynacje teatrem, filmami… Kafka, Faulkner, Kurosawa, Beckett, Fellini, „francuski numer” „Twórczości”, Sartre, Camus… Przyjmował te inspiracje, od razu przekształcał je w swoje pisarstwo. Przykładem np. jego czytanie Witkacego. Wpierw było Pożegnanie jesieni, jeszcze we Wrocławiu, pożyczył tę wówczas niedostępną, absolutnie nieprawomyślną powieść od Czesława Ostańkowicza. Potem dramaty wydane przez Puzynę. I napisany przez Staszka pastisz, wydrukowany w primaaprilisowym numerze „Współczesności” jako nieznany utwór autora Tumora Mózgowicza – wzięty przez niektórych za dobrą monetę.

Hrabina Sowa Bosonoga-Cejlońska

Parodia dramatu Witkacego wydana na łamach dwutygodnika literackiego „Współczesność” w 1963 r. bez wątpienia nawiązywała do wydania dramatów autora Szewców. Nie tylko dlatego, że publikacja została poprzedzona kolejnym rewelacyjnym wstępem Puzyny (tym razem wybitnie mistyfikacyjnym). Warto zaznaczyć, że parodia ta nie była jedyną w historii literatury – już w 1926 r. Jarosław Iwaszkiewicz na łamach satyrycznego „Cyrulika Warszawskiego” opublikował Radość Kwiczyducha, czyli Metafizyka na podwórku. Dramat w 3 aktach i jednej odsłonie. O roli parodii i autoparodii w twórczości samego Witkacego mówiła zaś niedawno Marta Łowejko na międzynarodowej sesji witkacologicznej w Słupsku w 2014 r. O ile jednak tekst Iwaszkiewicza (mimo jego „odnalezienia” przez wydawcę) był z założenia oficjalną parodią i jako taki został wydany (na łamach satyrycznego pisma czy w antologii parodii), to już tekst Hrabiny Sowy Bosonogiej-Cejlońskiej w 1963 r. miał czytelników zwieść. Nie pojawiło się tam nazwisko Grochowiaka, całość miała zaś wskazywać, że oto odnaleziono nieznaną dotąd jednoaktówkę Witkiewicza z 1924 r. Uwiarygodnić to miało zdjęcie na pierwszej stronie pisma, przedstawiające „fotokopię strony trzeciej rękopisu dramatu St. I. Witkiewicza Hrabina Sowa Bosonoga-Cejlońska”, zapowiadające „Nieznany dramat Witkacego” – także na stronie trzeciej. Tekst Puzyny, który towarzyszył tej publikacji, również miał za zadanie przekonać Czytelników, że mają przed sobą nieznany tekst autora Matki. Puzyna przytacza bowiem obszerne fragmenty listu od niejakiego Bogusława Stankiewicza, który przysłał rękopis Puzynie oraz opisał okoliczności powstania dramatu. Nawet rzekomy brak odczytania słowa (co skrzętnie zostało odnotowane edytorskim przypisem: „Wyraz nieczytelny”) czy zdanie „opuszczone przez Redakcję” miały nadać pozór autentyku. Właściwy trop autorstwa sztuki wskazuje jedynie Puzyna we wstępie, pisząc, iż w zdaniu opuszczonym pojawia się nazwisko poety współczesnego, a użycie słowa „turpizm” w stosunku do jego twórczości mogło pomóc w rozwiązaniu zagadki, ponieważ akurat wtedy środowisko literackie żyło dyskusją o turpizmie w twórczości poetów współczesnych, w tym właśnie Grochowiaka.
„Współczesność” z Hrabiną Sową… ukazała się 1 kwietnia. Żart został wyjaśniony w 9. numerze pisma:

Prima aprilis. Jak zapewne zauważyli nasi Czytelnicy, w 7 numerze „Współczesności” znalazło się parę żartów prima-aprilisowych, a mianowicie: […] 2. Rzekoma tragedyjka St. I. Witkiewicza Hrabina Sowa Bosonoga-Cejlońska, zamieszczona na str. 3, jest pastiszem literackim, napisanym przez Stanisława Grochowiaka. Słowo wstępne wyszło natomiast rzeczywiście spod pióra Konstantego Puzyny, który zaproponował też dodatkowy tytuł Mumia w badewannie. Pan Bogusław Stankiewicz jest postacią fikcyjną. Rękopis sztuki, reprodukowany na str. 1, sporządził Mirosław Malcharek.

Wtedy też pojawiła się pierwsza wzmianka o autorze sztuki. Tak wspominał okoliczności napisania Hrabiny Sowy… Andrzej Lam, który jednocześnie jawi się w tym passusie jako jej inspirator:

Miał [Grochowiak – T. P.] niepospolite poczucie humoru, o odcieniu groteskowym. Wspominaliśmy też dawniejsze lata, w tym primaaprilisowy kawał literacki „Współczesności”, polegający na tym, aby ogłosić – ni mniej, ni więcej, tylko odnalezienie nieznanego dramatu Witkacego. Zwróciłem się wtedy do Staszka, żeby napisał pastisz takiej sztuki. Przystał natychmiast, sam się doskonale tym pomysłem bawił, i tak powstała pyszna podróbka pod tytułem Hrabina Sowa Bosonoga-Cejlońska. W pomysł wtajemniczyłem tylko Konstantego Puzynę, którego znałem jeszcze z czasów krakowskich, prosząc, żeby napisał krótki uczony wstęp: co dla witkacologii oznacza odnalezienie tego dramatu. Puzyna kupił dowcip, zaproponował rozszerzenie tytułu: …czyli Mumia w badewannie, i stworzył komentarzowe arcydziełko, przytaczając nawet list rzekomego posiadacza rękopisu. Wsparta takim autorytetem, Hrabina zaczęła już wchodzić nawet do bibliografii dramatów Witkacego i sprawa stawała się poważna, więc po pewnym czasie wypadało dać sprostowanie. Przypominaliśmy sobie tę mistyfikację z rozbawieniem.

Właściwie pozostaje jeszcze wyjaśnienie, dlaczego właśnie na łamach tego pisma ukazała się Hrabina Sowa…. Oczywiście Grochowiak pełnił obowiązki redaktora naczelnego „Współczesności” w 1959 r., a współpracował z nim przez kilka lat. Jednak to nie wyczerpuje sprawy. „Współczesność” powołano do życia na fali odwilży 1956 r. W swojej linii wielokrotnie występowała przeciw ustalonym konwencjom i autorytetom, co przyczyniło się do uznania jej za przejaw nowych zjawisk w literaturze. Swój żywot „Współczesność” zakończyła w 1971 r. Jednak jej znaczenie wykraczało daleko poza suche fakty. W historii literatury polskiej mówi się o pokoleniu „Współczesności” – generacji, która w istocie obejmowała kilka pokoleń, wiele nazwisk i różnorodny dorobek. Nie powinno dziwić zatem, że Witkacy – zwłaszcza gdy został zaprezentowany w Polsce m.in. dzięki Puzynie – doczekał się na łamach tego właśnie pisma przewrotnej, pastiszowej karty.


Czy pastisz Grochowiaka znalazł właściwe miejsce w literaturze? I tak, i nie. Oczywiście jest wspominany w pracach literaturoznawców, zwłaszcza omawiających dramaturgiczną twórczość Grochowiaka. Sztuka została wystawiona jako słuchowisko radiowe, a później doczekała się realizacji w Teatrze Telewizji.
Mimo tych adaptacji Hrabina Sowa… nigdy nie miała edycji książkowej, co było także jednym z powodów, dla których piszący te słowa postanowił przypomnieć Czytelnikom tę parodię dramatu Witkiewicza. Przypomnienie zaś adaptacji radiowej czy telewizyjnej tej sztuki, chociażby w rocznicę urodzin Witkacego czy Grochowiaka, byłoby z pewnością bardzo ładnym gestem w stosunku do wielbicieli jednego z tych pisarzy, jeśli nie obu. A może uczcić w ten sposób prima aprilis?
Redakcja pisma, w tym szczególnie autor opracowania dziękuje Piotrowi Grochowiakowi, który w imieniu swoim i pozostałych spadkobierców wyraził zgodę na publikację utworu Stanisława Grochowiaka.

Podziel się z innymi