Detektyw w krainie Witkacego

Opracowanie Aneta Jabłońska i Magdalena Żuchowska

Aneta Jabłońska: Pracujesz w dziedzinie niezwiązanej z humanistyką. Dlaczego zdecydowałeś się tracić swój wolny czas na Witkacego? Czy jest to intratne zajęcie?

Tomasz Pawlak: Nie postrzegam tego w kategoriach ekonomicznych. Stanisław Ignacy Witkiewicz był dla mnie od lat 90. hobby, od kiedy obejrzałem film Pożegnanie jesieni. Film był niesamowity. Nie wiem, czy gdybym teraz go obejrzał, miałbym takie same wrażenia, ale wtedy byłem tak urzeczony, że zacząłem czytać Witkacego, przede wszystkim powieści. Zainteresowałem się też nim samym i jego biografią. Byłem do tego stopnia oczarowany, że kiedy zdawałem egzaminy na studia, na Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne na Uniwersytecie Warszawskim i można było wybrać sobie lekturę, którą potem się omawiało w części ustnej, to wybrałem teksty filozoficzne Witkacego – główniaka. Jak na osobę, która skończyła właśnie liceum, było to karkołomne zadanie (śmiech). Na szczęście zdałem i się dostałem.

Witkacy był ze mną od dawna, ale na studiach trochę się od siebie oddaliliśmy. Witkacym cały czas się interesowałem, natomiast moje studia nie były związane z taką tematyką – studiowałem amerykanistykę i po części właśnie w tym kierunku potoczyły się moje losy zawodowe. Witkacego ciągle jednak czytałem. Kiedy w PIW-ie zaczęły wychodzić Dzieła zebrane, to oczywiście kupowałem je i namiętnie zgłębiałem.

Reszta to sprawa przypadku, który spowodował, że postanowiłem napisać do prof. Janusza Deglera, wydającego wtedy Listy do żony. W tej korespondencji natrafiłem na Księżniczkę czy Królową Cykorii, która wydała mi się interesująca, ponieważ przebywała w moim rodzinnym mieście – Włocławku i znała Witkacego. Jednak Degler w przypisie do Listów… zamieścił raz stwierdzenie, że Królowa Cykorii mieszkała we Włocławku, a w innym miejscu, że w Toruniu. Postanowiłem, że muszę to rozstrzygnąć. Udało mi się dotrzeć do osoby, która miała informacje na temat Eichenwaldów. Na ich podstawie stworzyłem życiorys „księżniczki”, jej rodziny i ich powiązań. Napisałem więc list do Deglera. Cyzelowałem zresztą ten list długo i namiętnie, żeby nie okazać się zbyt obcesowym, że oto wytykam mu błąd. Profesor zareagował entuzjastycznie i zachował się klasycznie, tzn. wciągnął mnie do pracy (śmiech). Wtedy zajmował się kolejnym tomem Listów do żony i miał przygotowany katalog postaci, o których nic nie wiedział. Ponieważ musiał opracować edytorsko przypisy, zaproponował mi, abym ustalił tożsamość tych osób. I tak się wszystko zaczęło.

Jako początkujący edytor miałem swoje wzloty i upadki. Częściej wzloty. Szczególnie, gdy dotarłem do informacji o kolejnej osobie z tzw. haremu metafizycznego Witkacego, czyli o kobiecie o duńskim nazwisku Ejbōl. To było ciekawe doświadczenie, gdyż działając na podstawie szczątkowych danych, odkryłem klucz do znalezienia tej rodziny. To jest praca detektywistyczna, ale dzięki niej mam też dużą satysfakcję, bo jeśli detektyw rozwiąże zagadkę, to wtedy odnosi swój wielki, prywatny sukces. Do tej pory się dziwię, że udało mi się to zrobić. Ale się udało. Dotarłem nawet do córki Krystyny Ejbōl, Reny Latham-Koenig żyjącej w Londynie. Potem korespondowałem z wnuczką Krystyny, zawodowo związaną z Polską i która poza tym miała tu rodzinę, więc od czasu do czasu przyjeżdżała do kraju. Spotkaliśmy się. Wnuczka pani Ejbōl przywiozła ze sobą listy Witkacego i rysunek, który jej babcia od niego dostała. Mogłem wszystko skopiować i otrzymałem zgodę na opublikowanie tych materiałów. Profesor Degler wyznał mi potem, że to miał być dla mnie test. Powiedział mi, że skoro znalazłem te listy, to powinienem je opracować i opublikować. Miałem to zrobić w dwa miesiące, co stanowiło motywację, gdyż z natury jestem leniwy (uśmiech).

A.J.: Czy profesor długo cię namawiał, żebyś zajął się witkacologią?

T.P.: Nie, absolutnie. To było moje hobby i się w nim spełniałem. Wiesz, to jest niesamowita radość – kiedy się szuka jakiejś osoby, czy próbuje rozwiązać biograficzną zagadkę i kiedy nagle się coś odkrywa. Endorfiny wydzielają się we wzmożonym tempie. Oczywiście, są też porażki i wtedy człowiek znajduje się na granicy depresji (śmiech).

A.J: Nie szkoda Ci czasu na siedzenie w bibliotekach i studiowanie zakurzonych tomów?

T.P.: Zaczynam wieczorem, po 22.00, bo pracuję, mam rodzinę i dlatego nie jest łatwo. I tak poczytuję sobie za duży sukces wychowawczy fakt, że moje dzieci tolerują Witkacego. Rozumieją moje zaangażowanie, chociaż ja też oczywiście staram się nie przesadzać. Mam przecież weekendy, dwa wolne dni, kiedy mogę nadrobić zaległości. Poza tym w dzisiejszych czasach mamy tyle możliwości, różnych technologii, że szukanie informacji w bibliotekach i zakurzonych tomiszczach, jak mówisz, nie jest wcale dominujące w tej pracy i nie zajmuje tyle czasu.

Chociaż zdarzały się i takie sytuacje, że całkowicie znikałem w swoim prowizorycznym gabinecie, gdyż termin publikacji nakazywał szybko wydać pierwszy tom Listów Witkacego do „rodziny, przyjaciół, znajomych i tzw. wrogów”. Wracałem do domu, kładłem dzieci spać i potem zasiadałem do komputera, do pracy nad listami. Wtedy było mnie rzeczywiście bardzo mało dla rodziny. Praca nad drugim tomem była już łatwiejsza, nie musiałem robić wszystkiego sam, podzieliliśmy się materiałem i nie było takiego krótkiego deadline’u

A.J.: Internet ułatwia ci pracę?

T.P.: Tak. Na podstawie różnych narzędzi internetowych mogę przygotować listę książek czy miejsc, do których trzeba zajrzeć, bo są niedostępne internetowo, ale dużo rzeczy jest zamieszczonych w sieci. Dzięki temu, kiedy wybieram się do biblioteki, już wiem, w którą stronę się kierować i do czego dokładnie mam zajrzeć. Wszystko jest już przygotowane. Wiem, czego potrzebuję. Zamawiam książki online i kiedy przychodzę do biblioteki, już na mnie czekają.

A.J.: Gdzie się nauczyłeś warsztatu edytorskiego? To nie jest przecież łatwa praca.

T.P.: Jestem edytorem amatorem, nie skończyłem studiów w tym kierunku, natomiast bazowałem na doświadczeniu Deglera, opracowaniach Anny Micińskiej i na swojej intuicji. Oczywiście, odrobiłem pracę domową, przeczytałem ostatnio wydane książki o edytorstwie. Na szczęście to, o czym dowiedziałem się z literatury, pokrywało się z moimi działaniami edytorskimi, więc okazało się, że dobrze pracuję (uśmiech).

A.J: Co sądzisz o przypisach do Listów do żony, opracowanych przez prof. Deglera?

T.P..: To właśnie z nich czerpałem wzory edytorskie. Niektórym mogą się nie podobać ze względu na obszerność, ale moim zdaniem są zrobione z rozmysłem. Jeżeli w kręgu Witkacego pojawia się jakaś zupełnie nieznana osoba, to dobrze zamieścić trochę więcej niż tylko jej podstawowe dane biograficzne, takie jak data urodzin i śmierci, wykonywany zawód. Należy także pokazać kontekst rodzinny, zawodowy, wytłumaczyć, jak ten człowiek znalazł się w otoczeniu Witkacego. Tak skonstruowane przypisy do wszystkich listów Witkacego przepięknie pokazują inteligencję dwudziestolecia międzywojennego. Można nawet byłoby z nich stworzyć odrębną książkę – Życie inteligencji polskiej dwudziestolecia międzywojennego.

A.J: Zdarzyły ci się jakieś edytorskie pomyłki?

T.P.: Tak, związane z zaufaniem. Kiedy trzeba było wydać pierwszy tom Listów, a czasu było niewiele albo wcale, ustaliliśmy z profesorem, że część listów, która była już opracowana i opublikowana przez Micińską, zostanie w takiej formie, jaką ona im nadała, bo najpewniej zrobiła to dobrze, także jeśli chodzi o kolacjonowanie, czyli porównywanie rękopisu z tym, co było wydane. Wydawało nam się wtedy, że możemy jej zaufać. Niestety okazało się, że to zaufanie było na wyrost. To była wpadka. Tak samo było z listami do matki Witkacego. Znowu zaufałem Micińskiej, skupiłem się na tym, co już było wydane i tylko opracowałem od nowa przypisy, jako że o niektórych nazwiskach można było napisać coś więcej, ale nie zrobiłem kolacjonowania. Kiedy listy ukazały się w zbiorach Cyfrowej Biblioteki Narodowej i zobaczyłem, co jest w rękopisach, a co zostało wydane, napisałem dwie strony aneksu uzupełnień i poprawek… Nie powinienem był wtedy ufać, ale działałem pod ogromną presją czasu. Dzięki temu nauczyłem się, że zawsze trzeba zaglądać do oryginału.

A.J: Moim zdaniem odczytanie rękopisów Witkacego to trudne zadanie. Jak sobie z nim poradziłeś?

T.P.: Po tylu latach pracy edytorskiej oswoiłem się już z pismem Witkacego. Ale najgorzej było, kiedy miałem odczytać dukt pisma Witkiewicza ojca. To jest dopiero wyzwanie! Do tej pory podziwiam Micińską i Bożenę Danek-Wojnowską, które wydały jego Listy do syna.

A.J: Ale przecież ty także opracowałeś listy Stanisława Witkiewicza.

T.P.: Tak, podczas pracy przy pierwszym tomie Listów wpadłem na pomysł, żeby opublikować listy, w których pisał o synu do swojej matki. W tej korespondencji pojawiały się także cytaty. Witkiewicz notował, co Staś powiedział, kiedy miał kilka lat, zamieszczał także jego pierwsze słowa. Choć z edytorskiego punktu widzenia oczywiście nie są to listy Witkacego, uznałem, że warto je dołączyć. Abym mógł to zrobić, musiałem wczytać się w dukt pisma Witkiewicza ojca i to było dla mnie naprawdę piekłem, piekłem edytora. Skupiałem się na odczytywaniu nie słów, tylko liter, bo myślałem, że jeśli rozpoznam konkretną literę, to może uda mi się rozszyfrować następną. Nad tymi listami spędziłem dużo czasu i ucieszyłem się, że większość osób, które pisały o tym tomie albo go czytały, bardzo pozytywnie zareagowała na tę publikację.

A.J: Czyli Witkacego czyta się lepiej?

T.P.: Zdecydowanie! Oczywiście czasami i u niego zdarzały się słowa, nad którymi trzeba było dłużej się pochylić, co wynikało z tego, że np. to był koniec kartki, na której Witkacy musiał się zmieścić. Stan psychiczny także znajdował odbicie w czytelności jego pisma, po którym widać, kiedy autor był rozedrgany, albo był „pod wpływem” i pisał jakieś dziwne wyrazy, albo w ogóle wymyślał słowa. Poza tym sądzę, że Witkacy w porównaniu z ojcem pisał dość wyraźnie, chociaż obycie się z jego charakterem pisma wymagało czasu. Musiałem się w nie wczytywać i wpatrywać, żeby przyzwyczaić się do jego stylu, ale potem już było mi znacznie łatwiej.

A.J: Masz taką wyjątkową specjalizację detektywistyczną – odszukujesz nieznane osoby żyjące w dwudziestoleciu międzywojennym i znające Witkacego. Często są to jedyne dane, którymi na początku dysponujesz. Jak udaje ci się dowiedzieć czegoś więcej na ich temat?

T.P.: Są oczywiście kompendia wiedzy, które pomagają odkryć tożsamość tych osób. Jednak opracowane przeze mnie przypisy służą także temu, żeby pokazać czytelnikowi, jaki jest kontekst twórczości Witkacego. Np. jeżeli pisze, że właśnie ukończył dramat, to ja podaję nazwę tego utworu. Moje działanie ogranicza się nie tylko do opisania kręgu znajomych Witkacego i osób, z którymi miał kontakt, ale też do tego, czym się zajmował, z kim korespondował. Sprawdzam, w jaki sposób pisał o danej sprawie do różnych odbiorców w listach z tego samego okresu lub nawet dnia. Pokazując ten kontekst, obrazuję też szerszy aspekt jego życia. Nazwałem to kiedyś biografią epistolograficzną, bo jeżeli przeczyta się te wszystkie listy i przypisy razem, to tak naprawdę czyta się biografię Witkacego. Oczywiście są pewne braki, jeśli chodzi o konkretne lata czy miesiące. Na razie zbieramy wszystkie listy oraz kartki pocztowe, które cały czas się pojawiają, czy nawet dedykacje, bo je też uznajemy za quasi-­­-korespondencję. Staramy się je wszystkie włączyć do Dzieł zebranych, aczkolwiek, jak witkacolodzy mówią, Witkacy ciągle pisze i ciągle się coś znajduje, więc cały czas mamy nadzieję, że te luki kiedyś się wypełnią, a jeśli coś się pojawi w przyszłości, to pewnie będziemy o tym pisać (śmiech).

A.J: Czyli istnieje szansa na znalezienie czegoś jeszcze?

T.P.: Ciągle się coś znajduje. Ludzie przechowują w swoich rodzinnych kolekcjach bardzo cenne rzeczy. Nie spodziewałbym się jednak jakichś dużych zbiorów listów, chociaż bardzo bym się z tego ucieszył. Wydaje mi się, że gdyby ktoś je miał, to już dawno by o tym napisał, kogoś zawiadomił, chociaż nie zawsze – kolekcjonerzy czasami się nie chwalą tym, co mają. Natomiast pojedyncze kartki, dedykacje w książkach, to jeszcze można znaleźć. Kilka lat temu odkryto w Bibliotece Szkoły Głównej Handlowej nieznane ekslibrisy Witkacego.

A.J: Jak na nowe znaleziska reagują edytorzy?

T.P.: Jest to trochę stresująca sytuacja (śmiech), ponieważ chcielibyśmy zamknąć tom listów w Dziełach zebranych, ale nie da się tego niestety uczynić, gdyż wiemy, że jesteśmy skazani na niepowodzenie, bo na pewno coś się jeszcze znajdzie po terminie zamknięcia książki i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Ale jeśli jeszcze coś się znajdzie, to istnieje szansa na opublikowanie tego w tomie Varia[1].

A.J: Jak wygląda twoja praca? Załóżmy, że chcesz odnaleźć nikomu nieznaną Annę Lupin, o której wiesz tylko tyle, że właśnie tak się nazywała i była daleką znajomą Witkacego. Dokąd się najpierw skierujesz?

T.P.: Pierwsze kroki prowadzą do Internetu. Jeżeli w nim nie uzyskuję żadnych informacji, co jest rzadkością, to wtedy zaczynam się zastanawiać – może dysponuję nie do końca poprawnym zapisem tego nazwiska? Być może Witkacy specjalnie je zmienił? Mówimy wszak o osobach poruszających się w intelektualnych kręgach, więc można by zakładać, że powinny się gdzieś pojawiać – w artykułach naukowych, publikacjach, gazetach. Bardzo częstym i przydatnym edytorskim działaniem jest przeglądanie poszczególnych bibliotek cyfrowych, które mają jedną federację, łączącą je w całej Europie. Tam można wyszukać wyłącznie tytuł i opis danej pozycji istniejącej w zasobach. Natomiast nie ma dostępu do zawartości dzieła. Jeśli się wejdzie w poszczególne biblioteki cyfrowe, to łatwiej można przeszukiwać zawartość danej pozycji. Wiem, która biblioteka jakimi zasobami dysponuje i mogę pomyśleć: jeżeli Anna Lupin mieszka w Warszawie, to powinienem raczej przejrzeć Mazowiecką Bibliotekę Cyfrową albo Bibliotekę Uniwersytecką, która ma czasopisma wydawane w Warszawie. Tutaj trzeba się wspomagać wiedzą, gdzie można coś znaleźć. I jeżeli odkrywam jakikolwiek trop, to ten trop muszę – jak typowy pies gończy – po prostu podjąć i za nim pójść.

Ostatnio na aukcji pojawiły się listy do Sergiusza Czeremisinowa; właściwie była to kartka Witkacego. Została kupiona przez osobę prywatną od nieznanego sprzedawcy. Właściwie nic nie było wiadomo o adresacie tej korespondencji. Nazwisko dosyć dziwne – Czeremisinow. Niewiele można było znaleźć o nim w Internecie, ale był to jakiś ślad, chociaż wątły. Główny trop udało się znaleźć w Archiwum Akt Nowych, w książce, która zawierała zbiory Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Następnie trzeba było udać się do Archiwum, aby zobaczyć, w jakim zasobie, już niedostępnym online, to nazwisko się pojawiło, poprosić o materiały i wtedy odkryć, że Czeremisinow, chcąc zmienić pracę, starał się o wyjazd za granicę jako osoba, która miałaby pomagać emigrantom polskim we Francji. Do tego był załączony jego życiorys, w którym chwalił się, kim był, żeby MSZ mu pomogło – i tym sposobem miałem już wszystko jak na dłoni. Wystarczyło to tylko opracować i napisać, kim był Czeremisinow, co przy okazji pozwoliło skorygować nazwisko pojawiające się w Listach do żony, w których pisał o Czeremisach. Degler, który edytował te listy, myślał, że Czeremisi, wspomniani przez Witkacego, to byli Żuławscy, bo mieszkali na Podolu w pobliżu miejscowości Czeremysy.

A.J: Którą postać z listów Witkacego było ci najtrudniej odnaleźć?

T.P.: Nie potrafię powiedzieć, z kim miałem najwięcej problemów. Są na pewno osoby, o których nie udało mi się niczego znaleźć, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się okaże, że o tych ludziach ktoś coś odkryje. Cały czas wydawane są nowe publikacje, jest ich coraz więcej.

Niestety czasami zdarza się, że z bólem serca trzeba napisać w przypisie – „nie wiadomo, o kim mowa”. Jednak po jakimś czasie powinno się spróbować po raz kolejny poszukać informacji na temat tych osób i wtedy często już udaje się ustalić ich tożsamość. Poza tym są jeszcze inni, którzy zajmują się podobnymi badaniami, np. Przemysław Pawlak, który stara się pozyskać informacje o ludziach, nazywanych w naszym kręgu witkacologiczno-edytorskim niewiadami, czyli osobami niewiadomymi i często jego działania kończą się sukcesem, za co jestem mu bardzo wdzięczny. To na pewno nie jest tak, że jak raz się nie znajdzie, to już koniec, „mogiła”, przepadło. Nieprawda.

A.J: Ale czasem też jest tak, że można coś znaleźć przez przypadek, szukając biogramu innej osoby.

T.P.: Zdarza się. Ja akurat mam takie dziwaczne uzależnienie – jestem uzależniony od książek (śmiech), które przeglądam głównie pod względem witkacologicznym, ale interesuję się też dwudziestoleciem międzywojennym – sztuką i kulturą tej epoki. Kiedyś miałem umówione spotkanie w Muzeum Powstania Warszawskiego. Ponieważ byłem przed czasem, wszedłem do księgarni, która znajduje się przy muzeum i zacząłem przeglądać książki. Mam taki odruch, że zaczynam od indeksów. Niestety nie wszystkie książki je mają, chociaż dla mnie jest to wyznacznik dobrej pozycji naukowej. Oczywiście, jeśli natrafiam w innych dziełach na jakikolwiek ślad ludzi z kręgu Witkacego, to od razu robię zdjęcie strony tej książki, na której zostali wspomniani.

Kiedy przeglądałem wspomnienia osoby związanej z powstaniem warszawskim, zauważyłem nazwisko Rondomański i skojarzyłem, że jest to osoba, która była niewiadem w Listach do żony. Okazało się, że w publikacji znalazłem mnóstwo informacji o Rondomańskich. Dzięki edytorowi tej pozycji dotarłem do wspomnianej rodziny. W ten sposób powstał tekst Stanisław Rondomański i jego żona Albina, który umieściłem na portalu Wojciecha Sztaby witkacologia.eu, opisujący nieznane dotąd osoby z krainy Witkacego. To było niesamowite, że rodzina Rondomańskich wczęści żyła w Polsce, w części na przedwojennej Litwie, między nimi były pewne perturbacje – jedna osoba musiała się  nawet wyrzec swojego brata. To była bardzo ciekawa historia,  którą udało mi się opisać przez przypadek.

A.J: Zajmujesz się przyjaciółmi Witkacego. Wiemy, że był dość obrażalski, łatwo było go urazić, wtedy wysyłał list z wierszem Do przyjaciół gówniarzy. Czy uważasz, że zawsze słusznie to robił? Przecież jego znajomi to wartościowi i mądrzy ludzie, np. Hans Cornelius, Witold Gombrowicz (który dostał taki list), Bruno Schulz, Henryk Worcell… Jak oceniasz to zachowanie Witkacego?

T.P.: Jako edytor nie oceniam jego zachowania. Skupiam się raczej na tym, by opisać fakty, zdarzenia, osoby. Ale nie da się ukryć, że przez tyle lat obcowania z Witkacym jakiś stosunek do jego biografii i do niego samego się pojawia. Podczas mojej edytorskiej pracy staram się go jednak nie uwzględniać i mam nadzieję, że skutecznie.

A.J: A kiedy nie musisz zachowywać profesjonalnego dystansu, to jak oceniasz zachowanie Witkacego wobec przyjaciół?

T.P.: Witkacy na pewno był trudny i wymagający, jeżeli chodzi o przyjaźnie, i – jak wynika ze wspomnień osób, które go znały – szybko można było przestać należeć do kręgu jego znajomych. Ale też wydaje mi się, że łatwo było wznowić relację z Witkacym, ponownie stać się przyjacielem. Jako przykład podałbym tu Romana Jasińskiego. Niesamowita już jest sama przyjaźń dwudziestolatka z osobą o 20 lat starszą od niego. Potem ich losy się rozdzieliły – Witkacy obraził się na Jasińskiego, ale sam Jasiński w swoich wspomnieniach napisał, że trochę Witkacy w tym obrażeniu się miał racji i że było w tym dużo jego winy. Tuż przed wojną się pogodzili.

A.J: Lubisz Witkacego?

P.: Nie da się ukryć, że lubię Witkacego, chociaż w gremium witkacologicznym są osoby, które niekoniecznie pozytywnie do niego podchodzą. Cenię sobie jego poczucie humoru, twórczość, może mniej filozoficzną, bardziej literacką. Imponuje mi, że był człowiekiem renesansu i starał się zostać mistrzem w wielu dziedzinach. Podziwiam także jego zaangażowanie w każdą dziedzinę twórczości. Bardzo go cenię, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że był trudny i że ludzie, którzy go znali, jego przyjaciele, łatwego życia nie mieli.

A.J: Nie mieli łatwego życia, bo był egoistą?

T.P.: Bycie egoistą to jest dobra oznaka – skoro ktoś kocha siebie, to znaczy, że jest w stanie pokochać innych. Ktoś kiedyś powiedział, że ocenia ludzi po tym, jaki mają stosunek do zwierząt. Jeśli człowiek traktuje je właściwie, to znaczy, że jest dobry. Witkacy kochał zwierzęta i bronił ich przed złymi właścicielami.

A.J: Myślisz, że Witkacy-egoista był dobrym mężem, zwłaszcza wtedy, gdy Jadwiga poddawała się zabiegowi aborcji?

T.P.: Listy do Jadwigi pisane w tym czasie ukazały, że Witkacy w ogóle nie wczuwał się w dramat przeżywany przez swoją żonę. Pytanie, na ile ujawnił swoje przeżycia i czy aborcja w latach 20. była jednoznacznie niemoralna? Nie wiem. Dla mnie lektura tych listów była szokująca. Z drugiej strony nikt nie jest święty. Moim zdaniem między Jadwigą, a nawet między Czesławą i Witkacym nie było tak źle, gdyż obydwie go dobrze wspominały, a Jadwiga dbała o spuściznę męża. Starała się, żeby był wydawany po wojnie, żeby pamięć o nim nie wygasła.

A.J: Którego ze znajomych Witkacego lubisz najbardziej?

T.P.: Musiałbym popatrzeć na indeks, bo jest tych ludzi wielu (śmiech). Myślę, że Kazimierz Czachowski był bardzo interesującym człowiekiem. Miał ciekawe, oryginalne podejście do życia. Dogadywali się świetnie z Witkacym, na co wskazują listy, które między sobą wymieniali.

A.J: Kto mógł zostać przyjacielem Witkacego?

T.P.: Witkacy przyjaźnił się z osobami, które miały podobne poczucie humoru, były nietuzinkowe i interesujące. Miał szczęście, że poznawał naprawdę bardzo wartościowych ludzi, którzy mieli jakieś określone życiowe cele.

A.J: Którego ze znajomych Witkacego nie lubisz?

T.P.: Nie szanuję i nie polubiłem Worcella. Jerzego Eugeniusza Płomieńskiego też nie. Jest on autorem sążnistych wspomnień o Witkacym, z edytorskiego punktu widzenia bardzo wątpliwych, bo po kilkudziesięciu latach trudno dosłownie przytoczyć z pamięci wypowiedzi Witkacego. Ale zarzucić kłamstwa mu nie mogę, gdyż niedawno odnalazłem listy Witkacego do rodziny Pawlikowskich i porównałem je ze wspomnieniami Płomieńskiego. Nie znalazłem w nich żadnego przekłamania. Płomieński napisał o rzeczach, które rzeczywiście się wydarzyły.

A.J: Masz porównanie – listy do żony i do innych adresatów. Czy uważasz, że listy do żony wyróżniają się na tle listów Witkacego do przyjaciół, chociażby ze względu na więź łączącą małżonków, najpierw może miłość, później wielką przyjaźń?

T.P.: Tak. To widać. Nie tylko dlatego, że były one pisane właściwie codziennie, czy co dwa dni, gdyż dużo czasu spędzali oddzielnie, ale również dlatego, że Witkacy był bardzo ekshibicjonistyczny w tym, co żonie pisał. Na odległość ją wychowywał i próbował ukształtować. Starał się ją epistolograficznie stworzyć. Natomiast listy bardzo osobiste, pozbawione charakterystycznej dla Witkacego w niektórych korespondencjach pozy czy też dystansu zawoalowanego poczuciem humoru, to były listy do Marii i Edmunda Strążyskich. Witkacy pisał serio, bezpośrednio o tym, co go boli, tylko wtedy, gdy naprawdę dobrze kogoś poznał i był pewien, że jeżeli się odkryje, to nikt go nie skrzywdzi. Oczywiście niewiele osób traktował w ten sposób, na pewno żonę, Strążyskich, Teodora Białynickiego-Birulę.

A.J: W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zakochałeś się w Witkacym. Co bardziej cię fascynuje – jego biografia czy twórczość?

T.P.: Jeżeli miałbym wybierać, co najbardziej mnie urzekło w Witkacym, to właśnie on sam jako Stanisław Ignacy Witkiewicz, a nie autor Nienasycenia czy Szewców. Fascynuje mnie także jego biografia. Natomiast nie da się oddzielić Witkacego od jego twórczości, gdyż trudno jest go bez niej zrozumieć. Wydaje mi się, że w tym, że polubiłem go jako osobę, nie jestem jedyny. Jego wciąż rosnąca popularność nie wynika tylko z dzieł, które napisał, ale z tego, że Witkiewicz w ogóle istniał i miał taki niezwykły życiorys.

A.J: A czy twórczość Witkacego jest twoją ulubioną?

T.P.: I tak, i nie. Czytam dużo różnych książek, przynajmniej się staram, bo nie zawsze mam czas (śmiech). Oczywiście w mojej biblioteczce znajdują się wszystkie dzieła Witkacego, ale na pewno nie jest tak, że czytam je do poduszki.

Poza tym do Witkacego zawsze się będzie wracało, nie da się od niego odciąć. Witkacy wciąga, pożera badaczy (śmiech). Nie wydaje mi się, że musiałbym wziąć rozwód z Witkacym, żebym mógł odpocząć i nabrać dystansu. Nie potrzebuję tego, bo zajmuję się tym, co naprawdę lubię i co intelektualnie mnie pociąga.

A.J: Mówiliśmy o tym, że Witkacy stał się popularny. Czy myślisz, że Polacy lubią, ewentualnie kiedyś go polubią?

T.P.: Jeżeli się pomyśli o tym, że Witkacy jest przedstawiany teraz w sieci jako niesamowita osoba, której poświęca się mnóstwo stron na różnych portalach, a jego twórczość malarska jest chwalona i podziwiana; jeżeli się pomyśli o tym, że Witkacy jest jednak ciągle wystawiany w teatrze, że kręci się o nim filmy, np. Mistyfikacja Jacka Koprowicza, że wydawane są gry planszowe związane z Witkacym; że on właściwie w tym momencie jest ikoną popkultury, to odpowiedź jest jasna. Czy jest to odbiciem tego, że ludzie go dobrze poznali czy nie? Można by już się zastanowić. On ma jednak cały czas przyprawianą „gębę” narkomana, erotomana czy wariata z Krupówek i być może właśnie to generuje zainteresowanie nim.

A.J: Dlaczego uważasz, że Polacy powinni się zapoznać z twoją książką zawierającą zbiór międzywojennych recenzji Narkotyków?

T.P.: Książka jest poniekąd dziełem przypadku. Niedawno wznowiono Narkotyki. Niemyte dusze, czyli zestawienie Micińskiej. Kiedy ta książka została ponownie wydana, zaproszono mnie na spotkanie promujące ją w Teatrze Studio. W ramach przygotowań przeczytałem przedwojenne recenzje Narkotyków. Micińska o niektórych z nich pisała w nocie edytorskiej, ale poświęciła im tylko jeden akapit, w którym wymieniła, kto był autorem tych recenzji, zaznaczając, że podtrzymały one opinię o Witkacym jako narkomanie. Podczas ich lektury stwierdziłem, że spojrzenie Micińskiej było jednostronne, gdyż teksty same w sobie okazały się niesamowite. Dziś nie pisze się już takich recenzji, albo robi się to bardzo rzadko. Teksty te nie zawierały streszczenia, ale ukazywały, jak krytyk ocenia Witkacego na tle historii literatury. Zastanawiano się też, czy książka zadziała na czytelnika i czy jest rodzajem autodydaktyzmu. Przykładem popisu erudycji jest sążnista recenzja Izabelli Czajki opublikowana w piśmie „Droga”. Stwierdziłem, że warto zebrać recenzje, które ukazują, jak pisało się przed wojną i jak Witkacy był odbierany w tym okresie. Uznałem, że taki zbiór tekstów w opracowaniu z przypisami może być ciekawą lekturą. Dlatego zaproponowałem PIW-owi, by wydać go jako broszurę.

A.J: Dziękuję za rozmowę!

T.P.: Dziękuję.

 

Warszawa 2016, autoryzacja 2020.

 

[1]     Tom Varia ukazał się w grudniu 2019 r. – już po przeprowadzeniu wywiadu, być może PIW zdecyduje się na wydanie suplementu do Dzieł zebranych, w którym znalazłyby się odkrycia z ostatnich miesięcy (red.).

 

Podziel się z innymi